Rok akademicki 2002/2003 na wolskiej parafii to był dziwny rok. Choć nie zwiastowały tego żadne znaki na niebie i ziemi (a może nie umieliśmy patrzeć?). Przyniósł on nam wiele nowych doświadczeń. Postawieni zostaliśmy w zupełnie nowych sytuacjach. Czy zawsze umieliśmy z nich wybrnąć? Czy nie zdarzyły się nam totalne wpadki? Oto moje subiektywne spojrzenie.
Może to trochę za grube słowa, ale wydaje się, że dotknął nas jakiś kryzys. Z perspektywy lat, gdy uczęszczałem na te spotkania, wygląda to na „lekką zadyszkę”, jakiś wirus lenistwa, a może raczej - braku chęci.
Z pozoru nic się nie zmienia. Ciągle w niedziele po rannej liturgii sala w podziemiach budynku parafialnego zapełnia się prawosławną młodzieżą, zawsze jest gwarno, humory dopisują, jadło i napoje też, ale czegoś zaczyna brakować. Czego? Dokładnie sam nie wiem. Faktem jest, że te bułki zaczynają przysłaniać nam prawdziwy powód naszych spotkań. Kiedyś chcieliśmy się czegoś dowiedzieć o naszej wierze, korzeniach, (ale może już wszystko wiemy?); teraz o tym „jak minął dzień” naszym kumplom. Gdzieś zginęła inicjatywa (no chyba, że chodzi o imprezki – to akurat bardzo dobrze), brak aktywności. Sami nie umiemy wypracować takiej formy tych spotkań, by one nam odpowiadały. Biernie zgodziliśmy się więc na wizję innych, a gdy okazuje się, że nam ona nie leży, to po prostu wyłączamy się i pozostaje tylko „żarełko i ploteczki”.
Nie chodzi mi oczywiście o to, by zrobić z tych spotkań sympozja naukowe. Musi w nich być miejsce i na nasze życie codzienne i sprawy cięższego kalibru, ale w odpowiednich proporcjach i jakimś porządku. Bo jak tak dalej pójdzie to ktoś, kto angażuje w nas własny czas, kto chce stworzyć z nas „rodzinę”, w końcu da sobie spokój. Nie dopuśćmy do tego.
Dość jednak smęcenia. Imprezy. To nasz popisowy numer. Bawić się umiemy i z tej umiejętności korzystamy w sposób mistrzowski. Jasne, ktoś powie – znowu spóźnienia, znów nie miał kto sprzątać, ale tak było zawsze; co nie znaczy, że nie trzeba tego w przyszłości poprawić. Minusem (niestety do tego wrócę) są wzajemne pretensje. Ja osobiście nie pamiętam roku obfitującego w tyle „nieporozumień”. Czy im jesteśmy starsi, tym bardziej nerwowi? Gdzie się podziała nasza umiejętność spokojnego dyskutowania i wyjaśniania sobie spornych kwestii? Pohamujmy nasze pretensje. Dajmy kolegom szanse obrony. Słuchajmy racji innych. Jeśli nie stać nas na chrześcijańską miłość, to przynajmniej zdobądźmy się na humanistyczne partnerstwo.
Zbliżają się wakacje, życzę wszystkim by były one najbardziej udanymi z dotychczasowych. Niech słońce świeci, piasek parzy stopy, woda (najlepiej słona) chłodzi, wiatr (oczywiście górski) orzeźwia, itd. itp.
W wolnej chwili popatrzcie jednak za siebie i zastanówcie się, co możemy uczynić w nowym „parafialnym” roku by nasze spotkania ponownie nabrały blasku.
Stary Bywalec
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz