Witaminy Krymu

Kiedy 15 sierpnia około siódmej rano zapakowaliśmy się do pociągu do Przemyśla, by rozpocząć pierwszy etap podróży wgłąb Ukrainy, byliśmy z jednej strony pełni nadziei na udaną wyprawę, ale z drugiej odrobinę niepewni, czy na miejscu nie czeka nas „dziki wschód”.

To, co przeżyliśmy, przeszło nasze najśmielsze oczekiwania, choć nie zawsze towarzyszyła nam istna sielanka.

Po przekroczeniu granicy w Medyce i dwugodzinnej jeździe zapchaną do granic możliwości marszrutką[1], w końcu dotarliśmy na dworzec we Lwowie. Szczęście sprzyjało nam od samego początku. Zdołaliśmy kupić bilety na pociąg, na który od dwóch tygodni nie było miejsc. Fakt, że rozrzucono nas po kilku wagonach, nie miał już większego znaczenia. Nieznajomość rosyjskiego dla niektórych z nas okazała się nawet pomocna w zamianie miejsc w przedziałach (choć główną rolę odegrał pewnie urok osobisty). Największe wrażenie zrobili jednak „Palaki” śpiewający ukraińskie „narodnyje piesni”. Wrażenie artystyczne było tak silne, że jeden z pasażerów postawił nam „szampanskoje”.... i to nie jedno.

Kiedy po 30 godzinach jazdy znaleźliśmy się w Symferopolu, mieliśmy tylko jedno życzenie – zapewnić sobie bilety powrotne i jak najszybciej dotrzeć do Jałty.

Na Krymie między Symferopolem a Jałtą istnieje najdłuższa – osiemdziesięciokilometrowa - i umiejscowiona najwyżej nad poziomem morza linia trolejbusowa. My skorzystaliśmy jednak z marszrutki.

Dzięki Julii w Jałcie czekał na nas umówiony człowiek, który zawiózł nas do kwatery – naszej tur-bazy. Mieliśmy tam wszystko prócz bieżącej wody między 23 a 6 rano. W czasie lata cały półwysep krymski cierpi na chroniczny brak wody. Nawet największy wodospad w tym czasie prawie całkowicie wysycha; sprawdziliśmy to osobiście.

Na specjalne pragnienie jednak nie narzekaliśmy, w końcu od czego są porozstawiane po całym mieście małe cysterny z...KWASEM CHLEBOWYM. Ponieważ dla nas to rarytas, nie zawsze umieliśmy zachować umiar, co w niektórych sytuacjach wpędzało nas nie tyle w kłopoty, co w nieco niezręczne położenie. Pęcherz ma swoją pojemność, a trolejbus nie ma toalety (ach Palaki, Palaki!).

Sam Krym kusi turystę wieloma atrakcjami. Jest bogaty nie tylko w zabytki architektoniczne. Główny urok to przyroda i ludzie. Mamy tam do czynienia z niesamowitą mozaiką społeczności, zróżnicowaną zarówno pod względem narodowościowym, jak i religijnym. Spotyka się tu Tatarów, Karaimów, Rosjan, Ukraińców, Ormian i wszelkiej maści turystyczną „nawołocz”.

Najwięcej emocji dostarczyły nam wyprawy w góry. Góry bardzo piękne, stromo wznoszące się od linii morza i opadające łagodnymi „jajłami”[2] w kierunku północnym.

Góry „dzikie” w tym sensie, że kompletnie nie oznakowane. O tym, że istnieje jakiś szlak, świadczy niewyraźna ścieżka, która nie wiadomo dokąd prowadzi. Bez kompasu i mapy nie podchodź. Myśmy podeszli i gdyby nie opieka Matki Bożej, to nie wiadomo co by się stało. Na szczęście skończyło się tylko na strachu, plastrze i dwóch szwach na głowie Piotra, który na własnej skórze przekonał się, że rosyjskie określenie „skoraja pomoszcz” nie zawsze należy traktować dosłownie.

To był na szczęście tylko jeden taki epizod, bo przecież nie można tak nazwać „hardkorowych” warunków mieszkaniowych w Sewastopolu. Babuszka była przerażona – jak chłopcy mogą tak długo korzystać z łazienki – „eta kaszmar!” – grzmiała, inkasując przy okazji (za dwa noclegi) kwotę, przekraczającą jej miesięczną emeryturę.

W naszej pamięci jednak najdłużej pozostaną wspaniałe widoki górskie (nic dziwnego, że Mickiewicz opisał je w swoich „Sonetach krymskich”), ciepłe morze, kamieniste plaże i wspaniałe, tatarskie jedzenie. Morze Czarne tylko raz zachowało się jak przystało i obdarzyło nas porządnymi falami, bo poza tym bardziej przypominało duże, słone jezioro.

Z obiektów, stworzonych przez człowieka, na wspomnienie tutaj zasługują z pewnością:

1) Ogród botaniczny w Nikicie; takiego bogactwa i różnorodności świata roślin dotąd nie widzieliśmy, (choćby drzewo zrzucające korę tak jak liście); nazwy niektórych gatunków róż zadziwiały – Jurij Gagarin, Metaliczna Księżniczka czy Erotyka – tej ostatniej nie ujrzeliśmy, bo ktoś dokładnie oczyścił z niej klomby.

2) Pałac Woroncowa w Ałupce, gdzie po raz pierwszy udawaliśmy małomównych Rosjan (turyści zagraniczni płacą dwa razy więcej). Ożywiliśmy się tylko na wieść, że żona „gospodarza domu” pochodziła z rodziny Branickich. Sam pałac wykonany z szarego kamienia łączył w sobie wiele stylów, a jego charakter zmieniał się od obronnego zamku do pałacowej rezydencji.

3) Kolejka linowa na Aj-Petri – dobrze, że zostało nam trochę popeerelowskich przyzwyczajeń, by poradzić sobie w takiej (!) kolejce; na górze w tatarskiej „osadzie” czekało na nas najlepsze wino i niezłe jedzenie

4) Zamek Jaskółcze Gniazdo – wybryk architektoniczny, stojący na wysokiej skarpie nad samym morzem – gabarytami niewielki, ale przywodzący na myśl zamki ze świata Disneya.

5) Hersones – ruiny greckiego miasta, skąd wielki książę Włodzimierz przyjął chrześcijaństwo.

6) Pałac Chanów Krymskich w Bakczysaraju – powtórka z udawania Rosjan. Gdyby Chan żył, pewnie ze zwiedzania haremu byłyby nici, a tak...

7) Klasztor Uspienski – wykute w skale cerkwie (trzy) i mnisze cele. Niedawno wznowił swoją działalność po okresie komunizmu.

8) Skalne miasto Czufut-Kale – co znaczy „Żydowska twierdza”. Broniło ono dostępu do Bakczysaraju, a zamieszkiwali je Karaimowie, „lud prawy i nie znający słowa zdrada”, wyznający religię podobną do judaizmu, ale narodowo bliższy Turkom.

To oczywiście tylko część miejsc, które warto odwiedzić na tym półwyspie. My traktując swój wyjazd bardzo rekreacyjnie nie zdołaliśmy dotrzeć wszędzie. Jest więc pretekst by Krym zobaczyć ponownie. Czy już w przyszłym roku? Kto wie... Na pewno jest to kusząca perspektywa, także z finansowego punktu widzenia.

Andrzej Rosiewicz śpiewał, że oddałby Krym za jeden dziewczęcy uśmiech. Ja radziłbym jednak najpierw na własnej skórze się przekonać, jakimi „witaminami” ten zakątek świata dysponuje.


Sportsmien



[1] Marszrutka – minibus, duża taksówka kursująca po określonej trasie


[2] Jajła – w języka tatarskim słowo to oznacza górskie pastwisko

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz