To dziwne, że monaster w ogóle powstał. Założył go bowiem człowiek, który większość życia spędził jako pustelnik kryjąc się przed ludźmi. Co ciekawe, był pierwszym bułgarskim pustelnikiem, uważa się go za prekursora takiej formy życia na tych terenach. Mieszkał w różnych dziwnych miejscach: w jaskini, w dziupli ogromnego dębu, na wysokiej, niedostępnej skale. Mieszkał to może nie jest najlepsze słowo; on tam po prostu był i modlił się.
Ta niewielka ilość osób, która go spotkała na swojej drodze, bardzo różnie na niego reagowała. Zdarzało się, że był przepędzany z miejsca na miejsce. To banda zbójów wygoniła go z jaskini. Znaleźli się jednak i tacy ludzie, którzy dostrzegali wartość jego pustelniczego życia i ascezy. Nie mogło być ich wielu, gdyż byli to jedni z pierwszych chrześcijan na tych terenach; nie ilość się jednak liczy, lecz jakość, a podejrzewam, że gorliwości im nie brakowało. To oni stali się świadkami cudów dokonanych przez świętego Jana Rylskiego. To im pomagał, to ich leczył.
Możemy się tylko domyślać, że w którymś momencie oznaczało to koniec życia pustelniczego oraz że święty Jan jednak chciał do niego powrócić, gdyż porzucił dziuplę dębu i przeniósł się na niedostępną skałę. Tam z kolei próbował się z nim spotkać sam car Bułgarii – Piotr (wnuk Borysa, który w 865 r. przyjął chrzest „w imieniu” narodu bułgarskiego). Na życzenie pustelnika spotkanie polegało na tym, że obydwaj pokłonili się sobie z pewnej odległości. Widać car nie poczuł się urażony, gdyż podarował jeszcze pustelnikowi prezent: kielich wypełniony złotem. Niby po co świętemu żyjącemu na górskiej skałce kielich wypełniony złotem? Ale jak tu nie przyjąć daru od samego cara? Kielich został, złoto wróciło do władcy.
Znaleźli się także ludzie, którzy chcieli iść w ślady pustelnika, chcieli wieść życie z dala od ludzkich siedzib, skupić się na modlitwie i ascezie. Święty Jan był dla nich autorytetem, więc znajdowali bądź budowali sobie schronienia w jego pobliżu. Było to w północno – zachodniej części gór Riła, w miejscu nieco oddalonym od dzisiejszej lokalizacji Rylskiego Monasteru. W ten sposób powstał zaczątek obecnej wspólnoty klasztornej. Święty Jan stał się jej pierwszym ihumenem. Według niektórych źródeł tuż przed śmiercią pozostawił swoim braciom testament, w którym wyłożył regułę zakonu, a także wskazał kolejnego przełożonego wspólnoty. Zmarł 18 sierpnia 946 r.
Relikwie świętego – podobnie jak sam święty Jan – wędrowały z miejsca na miejsce: z gór Riła do Sofii, następnie na Węgry, potem znów do Sofii, później z kolei do nowej stolicy - Tyrnowa, wreszcie ostatecznie wróciły do Rylskiego Monasteru w 1469 r. Są trzy dni w roku poświęcone św. Janowi Rylskiemu: 18/31 sierpnia (w rocznicę śmierci), 19 października/1 listopada (w rocznicę przeniesienia relikwii z Sofii do Tyrnowa) oraz 1/14 lipca (w rocznicę przeniesienia relikwii z Tyrnowa do monasteru).
Pierwotna lokalizacja monasteru zmieniona została na obecną w pierwszej połowie XIV w. Według niektórych źródeł powodem tego była lawina śnieżna, która zniszczyła klasztor; zdecydowano się odbudować go w bezpieczniejszym miejscu. Jeden z okolicznych feudałów mocno wspierał budowę nowej cerkwi klasztornej pw. świętej Bogurodzicy oraz ufundował wieżę – część zabudowań klasztornych. Pod koniec życia sam wstąpił do klasztoru.
Jedynie wieża przetrwała w oryginale, mimo wielokrotnych najazdów i podpaleń. Klasztor jednak nie tylko funkcjonuje do dziś, będąc zabytkiem wpisanym na listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO. Przez wieki dość burzliwej historii państwa bułgarskiego Rylski Monaster, podobnie jak i inne klasztory, był miejscem ważnym dla przetrwania i rozwoju bułgarskiej świadomości narodowej. Waga ta wynikała głównie z faktu, że to tu przechowywano, przepisywano i tworzono nowe księgi w języku bułgarskim – przede wszystkim księgi religijne. Co ciekawe, rozwój bułgarskiej świadomości narodowej zagrożony był nie tylko ze strony Turków. Niezbyt chętne niezależnym Bułgarom było także Bizancjum; szczególnie dotyczyło to niezależności bułgarskiej Cerkwi.
Jakie wrażenie robi monaster na turystce z Polski? Z grani Maliowicy, leżącej 200 m wyżej niż polskie Rysy, widać niewielki kwadracik zabudowań klasztornych w morzu lasu. Znacznie niżej, już w owym bukowo – dębowym lesie, stajemy naprzeciw wysokich, surowych murów; czegoś, co przypomina twierdzę; czegoś, co z zewnątrz zupełnie nie zapowiada tego wyrafinowania, jakie można podziwiać w środku. Dopiero za bramą jest zupełnie inny świat. Białe, trójkondygnacyjne krużganki biegnące wzdłuż każdej ściany czworoboku. Wkomponowane w to drewniane balkoniki, murowana, „krużgankowa” klatka schodowa, albo średniowieczna wieża. Ciemnoczerwone dachówki, powyżej ściana lasu, a jeszcze wyżej górskie szczyty i niebo.
Cerkiew zajmuje centralne miejsce klasztornego dziedzińca. Znajdujące się na jej zewnętrznych ścianach freski zafascynowały mnie najbardziej. Przedstawione są tam historie Starego i Nowego Testamentu, święci, proroctwa. Brakowało tylko dobrego biblisty obok, żeby poznać znaczenie każdej przedstawionej postaci czy sytuacji. Zawstydzała własna ignorancja i jakby brak przygotowania do odczytania tych fresków. Co najbardziej przykuło uwagę? Zdecydowanie scena sądu ostatecznego. Wydała się najciekawsza, najbarwniejsza i najbardziej dynamiczna. Jakby żywa.
Poranna liturgia zebrała nieliczną grupę, głównie turystów (była środa). Jednoosobowy chór, jakby ascetyczny śpiew, będący zresztą czymś między śpiewem, a mówieniem. Mało światła. Trudne do odczytania rozpisanie ścian i sklepienia cerkwi. Imponujący, rzeźbiony ikonostas. Kilku zaledwie długobrodych mnichów.
Wróciłam do fresków na zewnętrznych ścianach świątyni, próbowałam odczytać z nich jak najwięcej. Mytarstwa[1]. Kłamstwo, zawiść, kradzież, pycha, a nawet mytarstwo wróżby. Biedne dusze. Ogromna wyobraźnia, nie tylko autorów pojęcia mytarstw, także malarza. Samych mytarstw bardziej można się przestraszyć niż sądu ostatecznego.
Na zakończenie – coś, co mnie mile zaskoczyło, kiedy po powrocie z Bułgarii przeglądałam Wiadomości PAKP w poszukiwaniu informacji o bułgarskiej Cerkwi. Otóż pierwsza (i podejrzewam, że jedyna do dziś) prawosławna kaplica na Antarktydzie dedykowana została właśnie świętemu Janowi Rylskiemu, w 2000 r. Trudno się dziwić, skoro znajduje się ona w jurysdykcji metropolity bułgarskiej diecezji w Ameryce, a święty Jan jest patronem Bułgarii. Równie dobrze – jak widać – może być patronem cerkiewki na lodach Antarktydy.
Justyna
[1] Mytarstwa to jakby komory celne, przez które dusza przechodzi między dziewiątym, a czterdziestym dniem po śmierci. W każdej komorze stoi celnik i ściąga z duszy cło. Jeden każe sobie płacić za kłamstwa, inny za zawiść, jeszcze inny za pychę, itd. Płacić nie pieniędzmi oczywiście, tylko pełną świadomością popełnionego zła, świadomością, która może być cierpieniem. Jest to jedna z wizji tego, co się z duszą dzieje po śmierci, jeszcze przed sądem ostatecznym. Autorką jej jest św. Makryna. Wizja ta nie ma rangi dogmatu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz