I nie wódź ich na pokuszenie...

Przyglądając się wiernym, zebranym w cerkwi, przychodzi mi czasem na myśl, że niektórzy nie zastanawiają się nad swoim wyglądem, gdy wchodzą do świątyni. Czasem warto o tym pomyśleć i nie chodzi bynajmniej o to, by wyróżniać się szczególnym strojem czy zwracać na siebie uwagę zachowaniem. Tak jak i w innych miejscach publicznych obowiązują nas pewne normy, obecne w każdej sferze naszego życia.

Jeszcze kilkanaście lat temu nie do pomyślenia było, żeby kobieta weszła do cerkwi z odkrytą głową i w spódnicy sięgającej przed kolana czy też w spodniach. Taki był zwyczaj, przestrzegany szczególnie w parafiach w mniejszych miejscowościach. Pamiętam, że nawet w moich szkolnych latach nikogo nie dziwiła kobieta w spódnicy do kostek i chustce. Większość uczennic była dumna z tego stroju, który w pewien sposób wyróżniał i podkreślał, że jest się osobą wyznania prawosławnego. Proboszcz zaś ciskał gromy, gdy któraś z dziewcząt pojawiła się w cerkwi bez nakrycia głowy.

Czasy się zmieniają i odchodzą uznawane dotąd obyczaje. Zmiany przyspiesza przyjmowanie (zwłaszcza przez młodych ludzi) zachodnich wzorców zachowań, obecnych w mediach. Na palcach można dziś policzyć kobiety, ubrane na nabożeństwa w chustkę. Spotkałam się nawet z określeniem „dewotki” wobec takich osób, postrzeganych jako staroświeckie. Niestety słyszałam to od tych, których strój pozostawiał wiele do życzenia...

Odejście od dawnych zwyczajów nie oznacza, że nie obowiązują już żadne normy. Dziś też nie jest wskazany zbyt swobodny strój na przykład na egzamin czy rozmowę o pracę i wtedy większość osób na taką okazję wkłada odpowiedni uniform.

Większość zgromadzonych w cerkwi nie gorszy już dziewczyna, nie tylko stojąca bez chustki na głowie, ale też w spódnicy przypominającej przepaskę na biodrach. Czuje się w takim stroju swobodnie, a my mamy coraz szerszy zakres tolerancji (nie tylko w tej dziedzinie życia). Nie oznacza to, że wszyscy akceptują taki wygląd u innych. Tutaj rację ma o., Jerzy Tofiluk: Uczestnicząc w modlitwie stajemy się częścią społeczności wiernych, zgromadzonej w cerkwi we wspólnym celu. Nie należy wtedy przeszkadzać modlącym się, rozpraszać ich uwagi nie tylko głośnymi rozmowami, ale też wyglądem (długie spódnice i nakrycie głowy, skrywające włosy, zasłaniały „wodzące na pokuszenie” części kobiecego ciała przed wzrokiem przedstawicieli płci brzydkiej).

Poza tym uczestniczymy w nabożeństwach dla siebie, nie dla innych, nie musimy się dla nich stroić, starać wyróżniać. Mamy przecież tworzyć wspólnotę chrześcijan, prawda? Dawniej określony zwyczajowo wygląd w pewien sposób identyfikował i łączył wiernych, wzmacniał poczucie, że nie jesteśmy osamotnieni w swojej wierze. Może więc warto zrezygnować z wyróżniających elementów, króciutkiej spódnicy, czy agresywnego koloru bluzki?

Nie twierdzę, że musimy wracać do tamtych zwyczajów, dotyczących stroju. Zmiany również w tej dziedzinie są rzeczą najzupełniej naturalną. Z czasem również dzisiejsze obyczaje zostaną uznane za archaiczne. Na razie jednak warto pamiętać, że dzień poświęcony modlitwie jest dla nas świętem, a takie okazje ludzie zwykli podkreślać odpowiednio odświętnym strojem. Tu raczej nie muszę załączać szczegółowego opisu. Nie robimy tego wtedy tylko na pokaz, ale także dla podkreślenia odpowiedniego nastroju, stworzenia uroczystej atmosfery.

Można tylko pozazdrościć mężczyznom – nie mają zbyt dużego pola do popisu w kwestii stroju i przez to mniej problemów z nim związanych. Wystarczą długie spodnie, reszta dziś nie jest określona żadnymi zwyczajami (choć miło jest zobaczyć w cerkwi mężczyznę, ubranego elegancko). Kobiety zaś borykają się z dylematami przed szafą.

Osobny problem mają z makijażem. Jeśliby traktować go jako poprawianie dzieła bożego, to nie jest wskazany: powinniśmy przecież stawać przed obliczem Boga tak, jak On nas stworzył. Osobiście jednak myślę, że makijaż jest raczej sposobem na podkreślenie piękna tego właśnie dzieła. I tu zacząć można nowe rozważania...



Oluszka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz