Okiem Pelagii

I.


“Gazeta Wyborcza” doniosła ostatnio o ciekawym wydarzeniu, jakie miało miejsce w jednym z polskich miast. Podczas zajęć z języka polskiego, na których omawiano balladę Mickiewicza “Pani Twardowska” nauczycielka zaproponowała dzieciom zabawę, polegającą na sprzedaniu duszy w zamian za coś, co uważają za potrzebne i cenne. Sama grała rolę “diabła” przyjmującego cyrografy dzieci, które sprzedawały dusze w zamian za pokój na świecie, szczęście rodziny itd. Gdy dowiedziała się o tym szkolna katechetka i niektórzy z rodziców, zażądali usunięcia pani polonistki za propagowanie satanizmu.


Z pozoru sprawa wydaje się jasna. Nauczycielka pragnęła przecież uatrakcyjnić dzieciom zajęcia (za moich czasów wszyscy uczyliśmy się “Pani Twardowskiej” na pamięć i basta), w czasie lekcji była też dyskusja z dziećmi, czy istnieje taka wartość, dla której warto było sprzedać duszę, tak więc intencje pani od polskiego były jak najlepsze. Żądania usunięcia jej z pracy wydają się oszołomstwem. Ale sprawa ta ma jeszcze drugie dno, nad którym warto sie zastanowić. Pewien mądry człowiek napisał kiedyś, że “największą sztuczką Diabła jest przekonanie ludzi o tym, że w rzeczywistości on nie istnieje”. Bawienie się w “diabła” i “sprzedaż duszy” może spowodować, że dla dzieci te pojęcia staną się abstrakcją, czymś w rodzaju gry komputerowej, którą zawsze można wyłączyć, tym bardziej, że i telewizja co rusz raczy nas reklamami “diabelskiej” kawy i “anielskiej” słodyczy. A przecież w rzeczywistości jest tak, że “bój toczymy nie z krwią i ciałem, lecz z nadziemskimi władzami, ze zwierzchnościami, z władcami tego świata ciemności, ze złymi duchami w okręgach niebieskich” (List do Efezjan).

A teraz inna historia, z Londynu, gdzie mieszka pan Desmond Fitzgerald, znany teoretyk rynków finansowych i właściciel dobrze prosperującego funduszu inwestycyjnego. Ma dużo pieniędzy i osobliwe hobby: kupuje od ludzi dusze, za które płaci zwykle 10 funtów (musi być dokument!). Powiada, że kolekcjonowanie dusz sprawia mu przyjemność. Może pan Fitzgerald “dziecięciem będąc” też przerabiał jakąś angielską wersję “Pani Twardowskiej” i tak mu już zostało?


II.

Kilka lat temu szwajcarska grupa ENIGMA nagrała płytę, na której połączono średniowieczne śpiewy kościelne z elektroniczną muzyką taneczną. Płyta zrobiła furorę, po niej przyszły następne, a z czasem inne zespoły (ERA, MYSTERA) zaczęły naśladować ENIGMĘ. Do grona naśladowców dołączył ostatnio Watykan, za którego zgodą ukazał się album zawierający fragmenty mszy śpiewane przez papieża wraz z nowoczesnym podkładem muzycznym (puszczali w radiu, da się przy tym nawet potańczyć). Zapewne płytę kupi wielu pobożnych ludzi, a Kościół będzie uzasadniać jej wydanie koniecznością “nowej ewangelizacji” dostosowanej do “potrzeb i mentalności ludzi u progu trzeciego tysiąclecia”. Ale nie można wykluczyć, że muzyka ta będzie umilać czas gosposiom krzątającym się w kuchni, pojawi się na dyskotekach i w supermarketach (szczególnie w Polsce), kawiarniach i letnich ogródkach z piwem. W ten sposób ideał po raz kolejny sięgnie bruku – hymny przeznaczone do spiewania w światyniach ku chwale Bożej staną się tłem dla codziennych zajęć. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że za tym przykładem nie podążą nasi hierarchowie. “Iże Chieruwimy” z syntezatorami i elektroniczną perkusją? Dziękuję, wysiadam.


III.

Żeby nie mówili, że za dużo narzekam – następny odcinek będzie wesoły.

Pelagia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz