Mijają już przeszło cztery miesiące od czasu, gdy jako steward wziąłem udział w II Europejskim Zgromadzeniu Ekumenicznym w Grazu. Przez ten czas miałem okazję usłyszeć wiele różnych opinii o tym spotkaniu. Bardzo często były to wypowiedzi krytyczne. Ich autorami byli nieraz sami uczestnicy. Ja chciałbym spojrzeć na Graz ze strony młodego człowieka, który niewiele ma do czynienia z poważnymi dysputami teologicznymi, lecz dla którego istotniejsze są przeżycia związane z tym wydarzeniem.
Jak się tam znalazłem? Po prostu wysłałem aplikację z ramienia Bractwa Młodzieży Prawosławnej. Została ona zaakceptowana przez organizatorów w Austrii. Przygotowując się do wyjazdu, myślałem, że będzie to wielka impreza, na której być może będę jedynym prawosławnym. Jakież było moje zdziwienie, gdy już w pociągu z Wiednia do miejsca przeznaczenia spotkałem kilku przyszłych współ-stewardów. Na miejscu okazało się, że jest nas ok. 120! W tym 20 prawosławnych. Te liczby dawały przedsmak zasięgu spotkania.
Przed oficjalnym rozpoczęciem Zgromadzenia kilka dni spożytkowaliśmy na wzajemne poznanie się. To - moim zdaniem - była najciekawsza część mojego pobytu, bowiem przez późniejsze dni zajmowałem się tylko pracą przy obsłudze spotkania. Owszem, to również było ciekawe i bardzo pożyteczne, ale trochę brakowało czasu na długie rozmowy z innymi uczestnikami. Wśród stewardów były osoby praktycznie z niemal wszystkich krajów świata. Ale to, skąd pochodzimy czy jaką religię wyznajemy, nie stanowiło problemu w zawiązywaniu przyjaźni. Jedyną trudnością były różnice językowe i konieczność rozmowy po angielsku, który jedynie przez mniejszość z nas (ja do tej mniejszości nie należę) został "wyssany z mlekiem matki". To prawda, że dzieliły nas ogromne niekiedy różnice kulturowe. Żywiołowe Włoszki czasami raziły spokojne dziewczyny z Rosji. Trzeba się też było przyzwyczaić do rewolucyjnych poglądów Norweżek na "kwestię kobiecą", na spotykane niekiedy kobiety-kapłanki. Ale nie mieliśmy wzajemnych uprzedzeń, bowiem zawsze można było porozmawiać z daną osobą i zauważyć, że tak naprawdę wyznajemy tego samego Boga. Tylko inaczej. Nie chcę wnikać, czy ten ktoś wierzy w niego tak jak powinien. Najważniejsze, że łączą nas fundamentalne wartości: miłość do Boga i dostrzeganie Go w każdym człowieku.
O tym wszystkim rozmyślałem w Grazu, patrząc na twarze moich nowych przyjaciół. Czy słowo "młody chrześcijanin" ma obecnie w ogóle jakiś sens? Czy nie wierzymy już troszeczkę "na siłę", bo tak zostaliśmy wychowani? Wracając po tych wspólnie spędzonych dniach do kraju zdałem sobie jednak sprawę, że ja, jako prawosławny Polak posiadam w swej duszy ogromny skarb, którego się czasami wstydzę, czy nawet boję pokazać. Dał nam ten skarb sam Chrystus, a jest nim nasza wiara w dobro i pomoc Boga w codziennych zmaganiach z życiem.
¦wiat wokół nas zmienia się jak w kalejdoskopie. Nasi dziadkowie i babcie nie są dla nas, jak kiedyś, ostoją mądrości i wiedzy życiowej. Bo cóż oni wiedzą o komputerach, odtwarzaczach kompaktowych i nowoczesnych technologiach!? Coraz częściej stajemy się zbyt pewni, że poradzimy sobie w życiu sami, bez żadnej pomocy ze strony innych. Większość przyklaskuje indywidualistycznej postawie wobec życia, a telewizja ukazuje roześmiane twarze młodych ludzi, mówiących: zobaczcie, jak jestem szczęśliwy! Awansowałem w pracy, mam najnowszy model mercedesa, właśnie kupuję telefon komórkowy.
Ale pozory mylą. Nigdy w historii ludzkości nie byliśmy tak zmęczeni każdym dniem naszego życia i nieustanną, bezsensowną walką o pieniądz. Zdaje się, że podcięto nam korzenie, dzięki którym mogliśmy przedtem egzystować, może biedniej, ale z duszą pełną miłości bliźniego. Dawniej człowiek, który przeważnie musiał się ciężko starać, by osiągnąć przyzwoity byt, szukał szczęścia w Bogu. Owe szczęście miało swój ideał w Edenie - raju, na który człowiek miał zasłużyć swoim ziemskim życiem. Dzisiaj ów pożądany przez nas Eden, staramy się stworzyć na Ziemi. Wyobrażamy sobie, że fajnie jest mieć willę na przedmieściach Warszawy wyposażoną i umeblowaną jak z "Dynastii". Tak kreujemy nasz Eden! A człowiek to takie stworzenie, ze im bardziej pragnie jakiegoś przedmiotu, tym większą oddaje mu cześć i hołd, gdy ją posiądzie. Dla większości z nas Bóg jest już czymś abstrakcyjnym, niedającym się uchwycić w ramy naszego życia przeliczanego na dobra i usługi (wiem coś o tym, bo jestem studentem SGH). Wiele osób zapomniało o Bogu i Jego słowach, krzepiących nas i przywracających nadzieję.
Graz pokazał mi jednak inny świat, uśmiechających się do siebie i pozdrawiających wzajemnie osób z różnych kultur i tradycji. Tak wiele nas łączy. O ile by łatwiej było żyć w przyjaźni, tak jak Grazu, bez nietolerancji i nieuzasadnionej nienawiści. Takie spotkania uczą tolerancji i wzajemnego zrozumienia. Likwidują głupie stereotypy. Gdy mieszka się razem z Niemcami, Luksemburczykami, Włochami widzi się, że to normalni ludzie, z mnóstwem zalet. Protestant nie musi być wcale skąpy i wyrachowany, Włoch - niepoważny, choć tak głoszą stereotypy. Oprócz tego spotkanie w Grazu pokazało mi także wspaniałość własnego wyznania. Tam miałem możliwość uświadomienia sobie, że prawosławie nie jest dla mnie czymś danym "na siłę" przez rodziców, lecz skarbem, którego nie mogę zaprzepaścić. Kultywowanie własnej tradycji i zachowanie pewnej odrębności nie wyklucza poznawania innych kultur i miłości do "nieprawosławnych". Wprost przeciwnie. Ktoś powie, że przecież ci wszyscy ludzie i tak się rozjechali i pewnie zapomną o tym, co tam ujrzeli. Nie zgodzę się z nim. Dla mnie Graz okazał się miejscem, gdzie słowo "chrześcijanin" nie ogranicza się tylko do pojęcia "osoba, która regularnie uczęszcza na nabożeństwa", jak to się niektórym wydaje. To także sposób bycia, zachowania się, który pokazuje nasze zrozumienie dla potrzebujących, a także szukanie kontaktu z ludźmi, którzy nie są do nas przyjaźnie nastawieni i pomagania innym wedle naszych możliwości, zgodnie z przykazaniem o miłości bliźniego. Nie zapominajmy bowiem, na czyj wzór zostaliśmy stworzeni. Może właśnie dlatego warto być prawosławnym.
PS Ekumenizm jest także tematem "Rozmyślań podyskusyjnych" naszego felietonisty Bogdana. W redakcji Artosu, podobnie jak w całym świecie chrześcijańskim, spotykają się różne opinie na ten temat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz