Rozważania nie o św. Mikołaju

Zima już chyba przyszła, bo śnieg spadł i mróz ścisnął, chociaż potem puścił. Jeszcze nie kalendarzowa ale i ta niebawem przyjdzie. W związku z powyższym nie siadam już w parkach na ławkach aby siąść i pomyśleć. Rozważam na stojąco.

Już dawno zaczął się adwent, przynajmniej teoretycznie. Praktycznie zaś - i to dużo wcześniej - zaczął się okres przedświątecznych kiermaszy. Klient nasz pan i dobrze jest gdy właśnie w naszym sklepie wyda swoje pieniądze. Kampania świąteczno-noworoczna rozpoczyna się na początku listopada, bo nikt nie chce się spóźnić. Dobrze, że pierwszego listopada jest Wszystkich Świętych, choinki przed domami towarowymi stałyby już we wrześniu (przed pierwszym września by nie stały, bo wtedy są kiermasze artykułów szkolnych).


Mniej-więcej na tydzień przed „Mikołajkami” co sprytniejsi handlowcy wypuszczają na ulice tłumy facetów w czerwonych kubraczkach i takichże czapach z pomponami, aby zwiększyć obroty w swoich sklepach. Niekiedy można dostać od nich cukierka, czasem komplet kosmetyków zupełnie za darmo (pod warunkiem, że kupi się tandetne perfumy za pół miliona) a czasem pozwolą ludziom spokojnie przejść nic nie oferując. W witrynach sklepów pojawiają się podobnie jak ci faceci ubrane ni to lalki, ni to kukiełki. Parę dni temu widziałem takiego stwora z karteczką następującej treści: Święty Mikołaj - chodzi, gra i świeci oczami. Dobrze, nie mam nic przeciwko zabawkom, choć sam takich nigdy nie miałem, ale dlaczego takie coś nazywa się Św. Mikołajem? Dlaczego do dużych paczek z pieluszkami dodaje się „skarpetki Św. Mikołaja”? Dlaczego z kartą kredytową X łatwiej można zostać Św. Mikołajem? Dlaczego w Szczecinie powstała już szkoła Świętych MiKołajów. Nie wiem. Całkiem niedawno przyleciał do Polski gość z Laponii (też ubrany w czerwony kubraczek), i zdając sobie sprawę z lokalnej konkurencji powiedział: „Tak naprawdę to Św. Mikołaj jest tylko jeden!” Byłaby to oczywiście prawda i nawet ja nic bym nie powiedział, gdyby ten gość nie miał na myśli samego siebie.


O prawdziwym Św. Mikołaju napisano już tak dużo, że trudno byłoby to nawet podnieść, więc pozwolę sobie nie przytaczać tu jego arcyciekawej historii. Zostańmy przy czerwonych skrzatach, krasnalach, trollach czy innych im podobnych stworzeniach, skądinąd całkiem sympatycznych i wielce uczynnych. Postawię pytanie: Według jakiej logiki ma sens nazywanie tych baśniowych stworzonek imionami chrześcijańskich świętych, dlaczego nazywamy je Św. Mikołajami?! A może nazywajmy je Św. Serafinami z Sarowa, czy Św. Hiobami Poczajowskimi, przecież Ci też mieli brody i nie mieli czapek z pomponami tak jak i nie miał Św. Mikołaj? Nie, to byłoby nadużycie. Zgoda. A Św. Mikołaj to co? Gorszy? To, że na początku dwudziestego wieku jeden z wielkich koncernów produkujących plastikową oranżadę użył postaci skandynawskiego leśnego ludzika do promocji swoich wyrobów i przyjęło się nazywać go Mikołajem to jeszcze nie powód, by wszyscy, że Św. Mikołaj był biskupem Mirry Licejskiej i że na pierwszym Soborze Powszechnym wytargał Ariusza za uszy. Może jeszcze ludzie zaczną się do tych skrzatów modlić? Nie zaczną, bo już nie wiedzą co to jest modlitwa. Mogą co najwyżej wysyłać do nich listy, chodzić do nich z kuponami promocyjnymi w sklepach i cieszyć się, że zobaczyli Św. Mikołaja na własne oczy.

Tyle na dziś.

Bogdan.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz