Dobrij Dan Warszawo!

Gdy ponad rok temu rozmawialiśmy o zaproszeniu do nas grupy młodzieży serbskiej z Vukovaru (Chorwacja), nie do końca wierzyliśmy, że te plany uda się zrealizować. Nasze wątpliwości rosły wraz ze zbliżaniem się wyznaczonej daty ich przyjazdu. Gdy wojska NATO rozpoczęły naloty na Serbię, zaniepokoiliśmy się nie na żarty. Wprawdzie nasi goście mieszkają w Chorwacji, ale czy uda im się przyjechać? Czy nie będą zbyt przygnębieni? Czy unikniemy spięć na tle politycznym? Zwłaszcza w naszym kraju zajmującym tak jednoznaczną postawę wobec wojny? Wizyta naszych przyjaciół jednak wszelkie te wątpliwości rozwiała.

Pomysł nawiązania kontaktów z młodymi ludźmi z tego tak doświadczonego w ostatnich latach regionu zawdzięczamy naszej koleżance Olji - mieszkającej w Warszawie Serbce z Vukovaru. Nasz projekt dojrzewał w oparach niedzielnej herbaty na studenckich spotkaniach po liturgii. Umacniały go przysyłane przez nieznanych nam jeszcze kolegów artykuły do “Artosu” (nr 7/98), przesyłane sobie pocztą elektroniczną listy... Wiedzieliśmy, że wizyta zaplanowana na pierwszy tydzień maja musi się udać. Już jej początek był jak z filmów Hitchcocka, które zaczynały się od trzęsienia ziemi a potem było tylko coraz ciekawiej. Po kilkugodzinnym zwiedzaniu Krakowa Dunja, Srdjan i dwóch Dejanów eskortowani przez Olję przyjechali na Dworzec Centralny. Miały być tłumy witających, przede wszystkim ci, u których goście będą mieszkać. A tu zjawił się tylko niezawodny Wowa. Reszta potraktowała plan przyjazdu pociągów bardzo twórczo - każdy zobaczył inną godzinę, ale nikt właściwej. Zjawialiśmy się po kolei. Nieplanowany wcześniej czas wolny nasi goście spożytkowali więc na systematyczne uczenie się imion przychodzących kolejno osób. Bo gdyby wszyscy przyszli jednocześnie, wszystko by się pomieszało. A co by się działo, gdybyśmy już wszyscy czekali.... Znów potwierdziło się, że siłą każdej prawosławnej organizacji jest spontaniczność, umiejętność radzenia sobie z pojawiającymi się jak grzyby po letnim deszczu problemami oraz poczucie humoru. To procentowało przez całą wizytę. Pomagało też w rozmowach o trudnej sytuacji na Bałkanach. Gdy ktoś nieopatrznie pytał, w jaki sposób udało im się wyrwać z uczelni tak w środku roku odpowiadali - "Mamy przymusowe wakacje zafundowane nam przez wojska NATO". Dwóch Dejanów studiuje bowiem w Serbii - w Belgradzie i w Nowym Sadzie i ich uczelnie zamknięto z początkiem nalotów.

Jak zwykle przyjemnie spędzany czas mija zastraszająco szybko. Próby przedłużenia tego majowego tygodnia poprzez niedosypianie, spędzanie całych nocy na rozmowach itp., na niewiele się zdały. I tak zabrakło czasu na zadanie niektórych pytań czy zobaczenie kilku jeszcze miejsc. Pod koniec wspólnego tygodnia już coraz więcej rozumieliśmy ze swoich języków - także coś ponad "dobrij dan" i "żiveli". Jeszcze kilka tygodni i porozumiewalibyśmy się bez użycia angielskiego.

Zafundowaliśmy gościom dość napięty program. Zwiedzali Warszawę, która pomimo naszych narzekań i marudzenia bardzo im się podobała; byli w Białymstoku i Supraślu. Razem smażyliśmy kiełbaski na ognisku (kowbasicy na watri po serbsku) w Otwocku, tańczyliśmy na mocno folkowej imprezie w wolskim domu parafialnym. Nasi Serbowie zobaczyli też sporo z życia prawosławnych w naszym kraju. Uczestniczyli w nabożeństwach, rozmawiali z duchownymi i wiernymi. Zostali przyjęci przez Jego Eminencję Metropolitę Sawę, który zrobił na nich tym większe wrażenie, że rozmawiał z nimi po serbsku, doskonale orientował się w bałkańskich realiach oraz opowiedział kilka anegdot i ciekawych historii z czasów, gdy sam studiował w Serbii. Odwiedzili Chrześcijańską Akademię Teologiczną, gdzie spotkali się z rektorem Arcybiskupem Jeremiaszem i studentami CHAT. Byli też na środowym spotkaniu prowadzonym przez ojca rektora Jerzego Tofiluka. Poza tym odwiedzili supraski monastyr, białostockie cerkwie, spotkali się z młodzieżą z Syndesmosu i Bractwa Młodzieży Prawosławnej. Właśnie w Białymstoku Srdjan zyskał z nadania ludzi z Bractwa nowe imię - Sierioża. Chcieliśmy pokazać wszystko to, co jest tak ważne w naszym życiu i pomaga nam przetrwać jako mniejszość. To zresztą interesowało także Serbów - pytali o stosunki wyznaniowe i narodowościowe w Polsce, o codzienne życie, konflikty i ich rozwiązywanie. Odpowiadaliśmy, porównywaliśmy. Oni lali miód na nasze serca chwaląc nasze zorganizowanie (?) i to, że trzymamy się razem. Rzeczywiście, sytuacja naszej Cerkwi jest o niebo lepsza niż ich. Po pierwsze oni jako prawosławni Serbowie mieszkający w Chorwacji nie cieszą się przychylnym stosunkiem władz. Poza tym lata komunizmu zrobiły swoje i wiele ludzi straciło jakikolwiek kontakt z Kościołem Prawosławnym. Nie istnieją praktycznie żadne młodzieżowe struktury. Nasi goście jednak jeszcze przed wyjazdem układali plany, zastanawiali się. Przyglądali się temu, co robimy, aby wykorzystać coś z naszych doświadczeń. Może więc im choć trochę pomogliśmy?

Zresztą o tym, że było fajnie, że zaprzyjaźniliśmy się, że dowiedzieliśmy sie dużo o sobie nawzajem, że więcej zrozumieliśmy, nie warto chyba zbyt długo opowiadać. Planujemy rewizytę w Vukovarze aby kontynuować to, co się tak dobrze rozpoczęło. Trochę za sobą tęsknimy. Zwłaszcza ci, którzy gościli ich przez ten czas w swoich domach. Niektórzy chcieli nawet kupić 4 rybki i nazwać je Dunja, Srdjan, Dejan i Dejan. Czemu nie?
Hermenegilda

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz