Po polsku???

Liturgia w języku polskim to bardzo modna kwestia już od dłuższego czasu. Dyskusje na ten temat przybierają najróżniejszą formę: rozmawiają młodzi i starzy, grupy i pary, przy okazji oficjalnych spotkań, jak i urodzinowych imprez i sylwestrowych wyjazdów. Wart zauważenia jest przy tym fakt, że strony zwykle walczą na noże, każdy jest nieprzekonywalny i tak naprawdę dyskusje niczego do sprawy nie wnoszą. A my ciągle o tym samym: „Bo jak ktoś nieprawosławny przypadkiem przechodzi obok cerkwi i coś go przyciąga, to potem nic nie rozumie i rezygnuje” z jednej strony i „brzmienie słowiańskie daje nastrój, to nie szkodzi, że nic się nie rozumie, to trzeba czuć” z drugiej. (Oba argumenty są do bani).


Tymczasem nie zdajemy sobie chyba sprawy jak wiele w tej materii zależy od nas samych. Czy nie lepiej swoją energię, wydatkowaną na radosne okrzyki „liturgia po polsku”, spożytkować na zrozumienie tekstu przy pomocy tłumaczenia? I chcę zobaczyć taką osobę, która poczuła się ogłuszona polską wersją. Dlaczego? Moim zdaniem, przeciętna sytuacja wygląda tak, że każdy z nas coś tam rozumie i coś tam wie. I wcale całkowite zrozumienie treści nie daje całkowitego „zobaczenia” liturgii. Bo ciągle zostają nam braki w wiedzy –nieznajomość Pisma Świętego, symboliki czy odwołań do różnych wydarzeń. I wiara w to, że po wprowadzeniu polskiego do liturgii wszystko już będzie jasne i proste, to zwykła naiwność. Wcale nie będziemy zwolnieni z konieczności poszukiwań i pogłębiania swojej wiedzy. Poza tym, liturgia jest akurat najbardziej rozumianym przez nas nabożeństwem. Uczestniczymy w niej ponad pięćdziesiąt razy w roku, mamy podstawową wiedzę z religii czy innych źródeł.

Całą trudność istnienia języka słowiańskiego w cerkwi widać dopiero podczas nabożeństw innych niż liturgia, szczególnie tych, które występują na przykład w poście lub w święta. Dobrym przykładem będzie tu nabożeństwo Wielkiego Piątku. Podczas wyniesienia Płaszczanicy występują czytania „jakichś” tekstów. Kto z nas wie przynajmniej, że to fragmenty Starego Testamentu, nie mówiąc już o ich treści? Czy historia Hioba i tego, co otrzymał po wszystkich swoich cierpieniach (pozostając niezmiennie wiernym Bogu) nie przydaje temu dniowi dodatkowych znaczeń? A nabożeństwa wielkopostne często występują tylko raz w roku, nie dają nam szansy zrozumienia ich przez swoją powtarzalność. Nie mamy też na ogół pojęcia o ich budowie i ogólnym sensie.

Ale co wynika z naszych (niekończących się) dyskusji? Nikt w najmniejszym stopniu nie zawraca sobie głowy częściami zmiennymi naszych nabożeństw czy na przykład wieczernią, w kręgu naszych zainteresowań pozostaje wyłącznie liturgia. Kłócimy się o to, czy ktoś, przechodzący obok cerkwi, zniechęci się językiem nabożeństw, zamiast skupić się na tym, co jest dla nas ważne. Ewentualne zmiany maja przecież służyć nam, a nie abstrakcyjnemu „komuś”, którego osoby nie znamy.

Ja osobiście wolałabym „polonizację” liturgiki rozpocząć od nabożeństw Wielkiego Postu, Wielkanocy i dwunastu wielkich świąt. To właśnie ze zrozumieniem i przetłumaczeniem tych treści mam największy problem. Natomiast ze zrozumieniem liturgii jestem w stanie poradzić sobie na własną rękę.

Na koniec warto chyba przypomnieć starą zasadę, że nic na świecie nie jest wyłącznie białe lub czarne. Wszystko ma najrozmaitsze odcienie szarości (lub jest kolorowe, jeżeli nowoczesny mamy telewizorJ). I podobnie ze sprawą języka w liturgii. Nie warto stawać z bagnetami po przeciwnych stronach barykady. Lepiej spotkać się gdzieś obok i pogadać. Może uda się zrozumieć przeciwnika?


Hanna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz