Prawosławny prezydent Warszawy

W historii Warszawy przewinęło się wielu ludzi bardzo zasłużonych dla rozwoju tego miasta. Jednym z nich jest na pewno Sokrates Starynkiewicz, który poprzez swe skromne i oddane służbie publicznej życie zapisał się może nie nazbyt efektownie, ale bardzo pozytywnie, w dziejach naszej stolicy. Jego prochy spoczywają na prawosławnym cmentarzu wolskim. Niewielki nagrobek jest odzwierciedleniem jego skromnego życia.
Był on prezydentem Warszawy w latach 1875-92. Należał do największych prezydentów tego okresu sięgając aż po pierwsze lata niepodległości Polski, być może po kadencję Stefana Starzyńskiego. Jako prawosławny Rosjanin Starynkiewicz w okresie represyjnych rządów carskich swoją społeczną działalnością i sprawiedliwością przy podejmowaniu decyzji oraz bezkompromisowością zjednywał sobie całe rzesze Polaków. Rozpoczął swoją karierę w wojsku i już jako adept wyższej szkoły artyleryjskiej wyróżniał się pracowitością i obowiązkowością. Szybko piął się po szczeblach hierarchii wojskowej, uczestnicząc w kampanii węgierskiej w 1848 i w wojnie krymskiej 1856 roku. W wieku 43 lat został pułkownikiem, co wówczas należało do rzadkości. Jednak nie czuł się w wojsku najlepiej i w 1863 roku został powołany do służby w administracji, a w 1868 roku - zosta gubernatorem chersońskim. Po trzech latach zrezygnował jednak z tej posady i przeszedł na emeryturę. Niedługo cieszył się jednak spokojnym życiem, bowiem w 1875 zaproponowano mu posadę prezydenta Warszawy. W tamtych czasach nie był to żaden awans - głośne było powiedzenie, że "żaden uczciwy Rosjanin nie może tam pracować." Miasto z powodu krnąbrności wobec władzy (dwa powstania) celowo było zaniedbywane w planach modernizacji, a jego budżet nie mógł sprostać rosnącym wymaganiom cywilizacyjnym nowoczesnej metrropolii. Starynkiewicz zdecydował się jednak objąć proponowany mu urząd, od razu włączając się w wir gorączkowej pracy.

A pracy zaiste nie brakowało. Trzystutysięczna Warszawa w latach 70-tych XIX wieku przedstawiała opłakany widok. Jedynie kilka ulic - włączając Nowy Świat i prostopadłe do niego ulice mogły być uznane za odpowiednio oświetlone i uporządkowane. Nie istniała kanalizacja. Zastępował ją system głębokich, cuchnących rynsztoków. W ówczesnym Berlinie przystąpiono właśnie do budowy tramwajów elektrycznych - w Warszawie mówiło się o konnych. Tam stosowano nawierzchnie asfaltowe - w Warszawie królował brukowiec. Tam zakładano oświetlenie elektryczne, u nas - bezskutecznie usiłowano poprawić gazowe. Warunki sanitarne należały do najgorszych w Europie, wskaźnik umieralności - do najwyższych. Baczny obserwator życia społecznego stolicy - Bolesław Prus - skwitował to w swoich "Kronikach": "obywatele z upodobaniem toną w niechlujstwie."


Sokrates Starynkiewicz postanowił to zmienić. Rozpoczął swoje urzędowanie ogłaszając budowę nowego wielkiego wodociągu miejskiego. O ile to spotkało się z szerokim aplauzem wśród mieszkańców Warszawy, to planowana budowa kanalizacji wywołała zacięty opór części społeczeństwa z powodu obaw warszawskich kamieniczników przed utratą pracy i strachu społecznych bogaczy przed reperkusjami finansowymi. Postawa nowego prezydenta była jednak nieprzejednana. Podjął niebywałą w tamtych czasach decyzję, by projekt kanalizacji poddać społecznemu osądowi... publikując go w prasie. Obecnie nie podlegający wątpliwościom problem, "czy mieć wychodek, czy własne wc" często stanowił wtedy źródło konfliktów pomiędzy postępowcami a "zwolennikami naturalnego obiegu ekstramentów" Rozwój kanalizacji jednak, choć z kłopotami, ale postępował.

W 1881 roku dzięki staraniom energicznego prezydenta warszawiacy doczekali się pierwszej tramwajowej linii konnej. Tramwaje szybko stały się stałym elementem warszawskiego krajobrazu. Rozpoczęto też budowę Hali Koszyków i Mirowskiej, co poprawiło niewątpliwie higienę sprzedaży żywności i innych towarów. Obecna stacja Filtrów przy Koszykowej bierze swój początek także z czasów Starynkiewicza. Miasto zmieniło także swój wygląd jeśli chodzi o ulice i oświetlenie. W śródmieściu wprowadzono nowoczesne bruki, zniknęły rynsztoki, a lampy gazowe spowodowały, że ulice przestały straszyć dokuczliwymi ciemnościami. Również w biedniejszych dzielnicach na miejsce rozjeżdżonych błotnistych dróg wybudowano twarde bruki.

Ta wielka metamorfoza miasta odbyła się tylko dzięki Starynkiewiczowi, który tak pokochał to miasto, że po odejściu na emeryturę w 1892 roku mieszkał w nim aż do swojej śmierci w 1900 roku. O popularności wśród mieszkańców świadczy fakt, że w jego ostatniej drodze na wolski cmentarz prawosławny uczestniczyło tysiące osób różnej narodowości i wyznania. Składali mu ostatni hołd i dziękowali za to, co zrobił dla Warszawy.

W życiu prywatnym był Starynkiewicz skromny i życzliwy dla ludzi. Szanował Polaków i odznaczał się niebywałą tolerancją, o czym świadczy chociażby fakt, że przekazywał fundusze na renowacje kościołów katolickich, a nawet kolumny Zygmunta III Wazy, który przecież zasłynął z podboju Moskwy w XVII wieku. Sam był wierzącym prawosławnym, co podkreślał w swoich osobistych kontaktach. Dzięki swoim przymiotom pozostawił po sobie życzliwą pamięć, która przetrwała do dziś. Nazwany jego imieniem cichy plac w centrum Warszawy nie jest więc pustym dźwiękiem, a kojarzy się z określonym fragmentem historii stolicy.



Piotr Krupicz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz