Trudny los emeryta.

Nieprawdą jest, że statystyczny parafianin wyznania prawosławnego bywa w cerkwi trzy razy w życiu. Że dwa razy go przynoszą, że tylko raz przychodzi na własnych nogach. Sądzę, że jeszcze nie jest aż tak źle. Rzeczywiście dwa razy go przynoszą – raz by ochrzcić, drugi by pochować – ale sam przychodzi częściej niż tylko po to, by wstąpić w związek małżeński. Czasem przychodzi na ślub kolegów, którzy nie ulegli wyznaniowej konkurencji. Ilość wizyt statystycznego parafianina w cerkwi wynosi zatem co najmniej dwie plus tyle, ilu ma znajomych i młodych w rodzinie własnej lub swojej sympatii, nie licząc pogrzebów.
Śmiem zauważyć, że oprócz wspomnianych wyżej, jakże ważnych momentów w życiu każdego człowieka, cerkiew otwiera nam swoje drzwi o wiele częściej. Niektórzy pewnie jeszcze pamiętają, że istnieje jeszcze takie nabożeństwo jak św. Liturgia a przed nią nabożeństwa do niej przygotowujące. To, ilu ludzi o tym pamięta, widać dość wyraźnie właśnie w czasie owych nabożeństw. Łatwo zauważyć, że średnia wieku uczestniczących w liturgii jest równa mniej więcej średniej wieku członków osiedlowego koła kombatantów czy związku ZBOWiD. Czy zatem należy sądzić, że cerkiew w Polsce postawiła warunek minimalnego wieku dla uczestniczących w liturgii? Chyba nie. Czy może gdzieś w Polsce istnieje jedna cerkiew, do której co niedzielę zmierza młodzież ze wszystkich miast i wsi, stąd też w innych parafiach tej młodzieży nie ma? Mało prawdopodobne. Wszystkim optymistom pragnę zwrócić uwagę, że na ogół nasze cerkiewki są niewielkie i dwudziestu młodych w cerkwi wydaje się robić tłok. To tylko złudzenie optyczne, nie wierzę bowiem, by średnia miejska parafia liczyła tylko dwudziestu młodych.

Teraz będzie o skutkach finansowych takiego stany rzeczy.

Koszta utrzymania budynku cerkwi, domu parafialnego, ogrzewania, prądu, niezbędnych remontów itd. nie są małe. Jasne i oczywiste jest, że ciężar utrzymania parafii muszą ponieść parafianie. Ale jak mają uczestniczyć w pokryciu tych kosztów, skoro omijają cerkiew z daleka? Z tej prostej przyczyny ciężar utrzymania parafii spada na uczestników nabożeństw. A kto systematycznie uczestniczy w nabożeństwach? Odpowiedź znamy – mało kto.

Szczęśliwie są jeszcze na tym świecie emeryci i renciści. Na nich może liczyć nie tylko rząd najjaśniejszej Rzeczypospolitej. Póki co, może na nich liczyć (głównie na kobiety) także proboszcz każdej prawosławnej parafii. To głównie ich ofiarność zasila co niedzielę parafialne kasy.

Niestety zasila równie skromnie, jak skromne są dzisiejsze emerytury. Skąd zatem wziąć dodatkowe fundusze na utrzymanie parafii? Tu jest wielki problem proboszczów. Część z nich idzie na łatwiznę i korzysta z prostego rozwiązania: Nie chodzisz co tydzień – poczekamy – wcześniej czy później przyjdziesz z potrzebą, wtedy odbierzemy zaległe.

Potem dziwi się młody człowiek, że batiuszka kasuje od niego ponad tysiąc złotych za ślub. Cóż, można łożyć na utrzymanie parafii w coniedzielnych ratach, można też w całym życiu zapłacić tylko trzy, ale za to bardzo duże raty.

Absolutnie nie winię w tym momencie proboszczów. Jak napisałem wcześniej, utrzymanie kosztuje i pieniądze skądś trzeba wziąć. Prosta logika: nie ma ludzi – nie ma pieniędzy. Sądzę, że wcześniej czy później wielu proboszczów zmuszonych będzie (było) dokonać wyboru między wymuszaniem wysokich „ofiar” za chrzty, śluby i pogrzeby, a zmobilizowaniem młodych do czynnego uczestnictwa w codziennym życiu parafii.

To pierwsze jest bardzo proste, ale równie bardzo krótkowzroczne i zgubne w niedalekiej przyszłości. Drugie bardzo, bardzo trudne, ale jedynie słuszne. Bez młodych cerkiew nie zachowa ciągłości. Jeżeli dzisiaj nie będzie młodych, to za kilkadziesiąt lat nie będzie emerytów. A co będzie, jak nie będzie emerytów? Nie umiem odpowiedzieć.

Nawiasem mówiąc, zawsze mnie zastanawiało, dlaczego owe opłaty za ślub, pogrzeb, czy chrzest nazywa się ofiarą? Najbardziej smuci mnie jednak napis na jednej z cerkiewnych skarbonek: „Ofiara za spowiedź”. Autorowi tego tekstu śmiem przypomnieć, że ofiary z założenia nie składa się „za coś”. Za coś, to się wnosi opłatę a nie składa ofiarę.

Wszelkiej młodzieży natomiast proponuję otwartą dyskusję na temat co zrobić, by zachęcić młodych do czynnego uczestnictwa w życiu parafii.

Bogdan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz