Ciepłe Cieplice

Wbrew obiegowej opinii, wyjechać na ferie w góry jest czasem łatwiej niż wrócić z nich. Jedzie się pełnym ciekawości, nadziei na dobry wypoczynek (choć przedmiot nadziei zależy od wyjeżdżającego), z dreszczykiem emocji. Wracając zaczyna się myśleć o starych problemach, szkole, pracy. W naszym przypadku prawdziwe rozterki zaczęły nas nękać na dworcu w Jeleniej Górze podczas oczekiwania na pociąg do Warszawy. Gdy już usadowiliśmy się w przedziałach, ktoś rzucił:

- No i kto zareaguje tak jak wy, gdy przerwę jego opowieść natrętnym "i co i co? tak normalnie? Jak to tak?". Rzeczywiście, nikt chyba się nie zorientuje, jakiego prezentera telewizyjnego parodiujemy. I nic dziwnego. Wspomnienie o czerwonych beretach też nikogo nie rozbawi... I to wszystko przez te kilka dni spędzonych ze sobą. A zaczynało się tak normalnie... Jak tu teraz wrócić do codzienności?

Gdy zaplanowaliśmy wyjazd do Cieplic w ferie świąteczne, zainteresowanie było spore. Na niedzielnym spotkaniu po liturgii, za górami tęskniło sporo osób. Ale jak zwykle - słomiane zapały szybko się spaliły. Zostało pięciu najwytrwalszych... (przed Sylwestrem do Cieplic przyjechało jeszcze kilka osób z naszej parafii) Dwie piąte naszego składu - ludzie pracujący w poważnych firmach - wykorzystywało nadgodziny. Reszta - odpoczywała przed nieuchronnie zbliżającą się sesją. Psychicznie, rzecz jasna. Bo prawdziwe zmęczenie fizyczne odczuliśmy po powrocie z Cieplic, w domach. Wiadomo - zdobywanie szczytów (oczywiście Śnieżka, Szrenica, Chojnik), zachłanne wykorzystywanie tego, że na pewnej wysokości jest śnieg, dzięki czemu można pomóc niektórym w uświadomieniu, jak bardzo są podobni do bałwanów. I nocne Polaków (ewentualnie Białorusinów lub Ukraińców) rozmowy. Wreszcie można było się zastanowić, nad nami jako Prawosławnymi, opowiedzieć o własnych przeżyciach, przemyśleniach. O tym, co się ostatnio czytało, oglądało. Był też czas na pogaduszki o naszych osobistych sprawach. To, że byliśmy ze sobą prawie przez 24 godziny na dobę pomagało przełamać bariery. Nie śpieszyliśmy się do pracy, lekcji, itp, jak to zwykle w Warszawie. Tak do siebie przywykliśmy, że po powrocie do domów wydzwanialiśmy nawzajem, bo trudno było się odzwyczaić od cieplickich rozmów. Niecierpliwie czekaliśmy niedzieli, gdy spotkamy się w cerkwi i będziemy mogli pogadać, obejrzeć zdjęcia...

Pogoda spłatała nam wprawdzie małego figla, ale nie udało się jej zepsuć nam wyjazdu. Zamiast zimy - prawie wiosna. Zamiast śniegu - czasem deszcz. Ciepłe ubrania, w jakie się zaopatrzyliśmy, okazały się za ciepłe na spacerowanie po Cieplicach lub pobliskiej Jeleniej Górze. Podczas zdobywania kolejnych szczytów jednak nikt nie miał wątpliwości, jaką mamy porę roku. Na Szrenicy halny omal nie zmiótł nas z wyciągu krzesełkowego, mróz - zaczerwienił nosy i policzki, a śnieżyca i zamieć sprawiły, że omal się nie pogubiliśmy (nie było nic widać na odległość trzech metrów). Ze Śnieżki zaś przywieźliśmy widoczne do dziś siniaki na kolanach. Nie dosyć bowiem, że trasa była tak oblodzona, że trzeba było nieraz zejść do parterowych pozycji przy jej pokonywaniu, to znaleźliśmy cudowną ślizgawkę przy schronisku, którą odpowiednio wykorzystaliśmy. Okrzyki radości ślizgających się były przerywane syczeniem z bólu padających... (inni turyści patrzyli na nas z politowaniem) Ze zdobytych szczytów wracaliśmy znów do wiosennych miasteczek. Takie skoki temperatury nie zaszkodziły jednak naszym gardłom i przez cały tydzień po górach roznosiły się słowa i melodia "Kupalinki", kolędy "Dobryj weczer" czy nieśmiertelnej "Wiła wianki i wrzucała je do falującej wody" Pieśni z naszego repertuaru mogli usłyszeć nawet sąsiedzi z drugiej strony granicy - Czesi, gdyż udało nam się pojechać do przygranicznego Harahova.

Na Sylwestra życzyliśmy sobie m. in. żeby za rok znów wrócić do Cieplic i bawić się równie dobrze




Aneta Prymaka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz