Artykuł Bogusia z poprzedniego numeru „Artosu” natchnął i mnie do napisania kilku słów na temat problemu papiestwa i autorytetu w Kościele. Zacznę od wspomnienia pewnej rozmowy z kilkoma moimi przyjaciółmi na temat roli różnych organizacji politycznych w historii. W pewnej chwili jeden z kolegów (katolik, nie nominalny lecz głęboko wierzący) stwierdził, że „jak naucza papież, Szatan może używać pewnych ruchów czy organizacji politycznych, jako swojego narzędzia”. Zastanowiło mnie wtedy, dlaczego wniosek tak oczywisty musiał być wsparty opinią papieską. Ten z życia wzięty przykład ma, jak sadzę, odzwierciedlenie w całym właściwie życiu religijnym naszych „zachodnich braci odłączonych”. Rzymski katolik karmiony jest bowiem „od kołyski aż po grób” niezliczoną ilością listów pasterskich Episkopatu, na każdy niemal temat posiada odpowiednią papieską encyklikę lub list apostolski, w każdym momencie wie - przynajmniej teoretycznie - co ma sądzić o danej sprawie. Na tle rzymskiego katolicyzmu prawosławie wydaje się religią wolności ale i milczenia, gdyż w wielu ważnych sprawach Cerkiew się nie wypowiada, bądź wypowiada się sporadycznie (przynajmniej u nas, w Polsce).
Gdzie znajduje się korzeń tych różnic między prawosławiem a katolicyzmem? Jedni tłumaczą to ogromnym wpływem, jaki wywarł na myśl zachodnią św. Augustyn, inni doszukują się przyczyn w historii Zachodniego Cesarstwa. Ja pozwolę sobie zaproponować jeszcze inne spojrzenie na ten problem. Aby zrozumieć, skąd biorą się powyższe różnice trzeba cofnąć się do roku 589, kiedy to na synodzie w Toledo wprowadzono zmianę do Symbolu Wiary, ogłaszając, że Duch Święty pochodzi nie od Ojca (co do dziś wyznajemy w prawosławiu) lecz także i „od Syna” (łac. filioque). Zmianę tą wprowadzono początkowo w celu zwalczania popularnej wtedy w Hiszpanii herezji arian zaprzeczających Boskości Chrystusa. I choć filioque miało przez wiele stuleci swoich przeciwników także na Zachodzie (byli wśród nich papieże, np. Leon III), to z czasem, w Średniowieczu, stało się ono nauką i dogmatem zachodniego Kościoła. Wschód natomiast nigdy tej nauki nie przyjął uważając ją za herezję sprzeczną z postanowieniami Soborów Powszechnych. Dokonana przez łaciński Kościół zmiana nie pozostała bez negatywnych skutków. Przede wszystkim Duch Święty zaczął być na Zachodzie niedocenianą osobą Świętej Trójcy. Utrwaliło się przekonanie, spotykane wśród katolików i obecnie, że Duch Święty jest „wzajemną relacją miłości”, jaką obdarzają się Ojciec i Syn, a stąd już tylko krok do jakiejś „Dwójcy Świętej”, do zaprzeczenia, że Duch Święty jest osobą. Inaczej sprawy miały się na Wschodzie, w świecie Cesarstwa Bizantyjskiego i na Rusi. Prawosławie zachowując prawowierną naukę pozostało Kościołem Świętego Ducha. Przykłady? Prawie każde nabożeństwo cerkiewne i modlitwy domowe rozpoczynamy od modlitwy do Ducha Świętego „Cariu Niebiesnyj”, w czasie Liturgii przemienienie chleba i wina w Ciało i Krew Chrystusa dokonuje się mocą Świętego Ducha („priełożyw Duchom Twoim Swiatym”), jeden z naszych największych świętych, św. Serafin z Sarowa uczył, że celem chrześcijańskiego życia jest „gromadzenie Ducha Świętego” itd. Natomiast na Zachodzie to odczucie obecności Ducha, który „wszędzie jest i wszystko napełnia” stopniowo słabło, choć oczywiście nigdy nie zanikło całkowicie.
Żaden Kościół nie może jednak istnieć bez przekonania, że mimo grzechów swoich członków, zachowuje pełnię chrześcijańskiej Prawdy. Dlatego też, w sytuacji „zaniedbania” Świętego Ducha, w Kościele rzymskokatolickim coraz bardziej wzrastał autorytet i nieomal boska cześć dla biskupa Rzymu, który dla katolików był reprezentantem tejże Prawdy. Kulminacją tego procesu było ogłoszenie dogmatu o „nieomylności papieża w sprawach moralności i wiary”. Po jego uchwaleniu w roku 1870 papież stał się nie tylko „namiestnikiem Chrystusa na Ziemi”, ale de facto także „zastępcą” Ducha Świętego, bo przecież tylko Duch Święty może być nieomylny. Owocem tego właśnie dogmatu są wspomniane niezliczone encykliki, adhortacje i listy apostolskie, listy pasterskie Episkopatu na temat środków masowego przekazu, uczestnictwa w wyborach, i Bóg wie czego jeszcze, a także wiara niektórych katolików w to, że właśnie papież obalił komunizm, a w przyszłości obali dyktaturę Fidela Castro i juntę wojskową w Nigerii. Gwoli uczciwości trzeba przyznać, że większość katolików nie traktuje powyższego „dogmatu” poważnie, ale to z kolei rodzi inny problem. Muszą oni bowiem wtedy przyznać, że nauczanie ich Kościoła jest przynajmniej w jednym punkcie nieprawdziwe. Ktoś może powiedzieć, że taka aktywność ma i dobre strony, bo trudno negować wkład Kościoła katolickiego w obronę życia nienarodzonych albo w poprawę warunków pracy robotników w dziewiętnastowiecznej Europie, natomiast bardzo często prawosławie milczy w obliczu podobnych problemów, choć przecież ma na ich temat własną opinię. To oczywiście prawda, ale musimy uwzględnić fakt, że większa część świata prawosławnego w obecnym stuleciu znajdowała się pod władzą systemu, w którym najważniejsze było po prostu zachowanie wiary i fizyczne przetrwanie, a nie formułowanie poglądów w kwestiach społecznych i moralnych.
O tym, że współczesne prawosławie rzeczywiście bywa nieme i wewnętrznie skłócone pisał w „Przeglądzie Prawosławnym” patriarcha Antiochii Ignacy IV, ale wyjściem z tej sytuacji nie jest na pewno przejmowanie metod Kościoła katolickiego. Mam wrażenie, że nadaktywność zachodniego chrześcijaństwa (a raczej jego hierarchii) opiera się na przekonaniu, że człowiek nie kocha wolności i boi się jej, a szczególnie boi się najważniejszej wolności w sprawach wiary. Że pragnie on, aby o wierze mówił mu zewnętrzny autorytet, żeby dano mu ludzkie kryterium Prawdy. Dla prawosławia taka postawa jest niemożliwa. Cóż więc mamy czynić? Odpowiedź jest prosta i skomplikowana zarazem: słuchać Ducha Świętego, a On na pewno podpowie nam, co mamy robić!
Andrzej Fiderkiewicz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz