Grzech-„dziecko” wolnej woli i akt dobrowolnego odchylenia się człowieka od Boga, nie mający jednak przyczyny w jego naturze, lecz pochodzący z nadużycia woli i rozumu. Dzięki niemu-pisze św. Cyryl Jerozolimski-byliśmy wrogami Boga, i Bóg przeznaczył śmierć grzesznikowi. Skutkiem grzechu jest więc śmierć, która dotyka każdego bez wyjątku. Występek przeciw Bogu doprowadził oprócz tego do zaciemnienia umysłu, utraty możliwości percepcji świata (zarówno duchowego jak i materialnego), zniekształcenia woli, a więc większej skłonności ku złu niż ku dobru. Choroby, cierpienia i troski stały się nieodłącznym elementem życia człowieka po wygnaniu z raju (Rdz 3, 17). Cóż z dwojga miało się stać-pisze dalej św. Cyryl-czy według sprawiedliwości należało uśmiercić, czy też według miłości ludzi naruszyć to, co było przeznaczone? Pojawia się pytanie: Czy Boża sprawiedliwość przewyższa Jego miłosierdzie, czy jest odwrotnie? Należy przy tym zaznaczyć, że określenia „bardziej”, czy „mniej” nie są najodpowiedniejsze w określaniu przymiotów Boga. Postawione pytanie jest, można by rzec, eschatologiczne, zakorzenione tu, w naszej rzeczywistości, ale wybiegające w przyszłość.
Kontynuując rozważania św. Cyryl odpowiada: Zważ mądrość Bożą: Bóg zachował tutaj prawdę przeznaczenia i moc miłości ludzi. I poniósł Chrystus „grzechy na ciele Swoim na drzewo, abyśmy obumarłszy grzechom, w sprawiedliwości żyli” (I P 2, 24). Wobec tego Chrystus, jako Syn Boży, a zarazem prawdziwy człowiek dokonuje odkupienia ludzkości, albowiem Jego wcielenie, życie, męka krzyżowa, śmierć i zmartwychwstanie z jednej strony są objawieniem najwyższej miłości Bożej, z drugiej zaś uwolnieniem człowieka od władzy złego. Poza tym jest także oczyszczeniem naszego sumienia od poczucia nieskończonej winy przed Bogiem, którego ciężar tak często przytłacza duszę ludzką. Tę właśnie nierozerwalność ofiary Boga i odkupienia człowieka podkreśla Św. Atanazy Wielki: On Sam, będąc innym niż wszyscy mógł własne ciało Swoje oddać na śmierć za wszystkich, jak gdyby wszyscy przez Niego umarli (ponieważ wszyscy istotnie umarli w Chrystusie) oraz oby Słowo wydało wreszcie wyrok, wszyscy zaś aby stali się przez Niego wolnymi od grzechu i od przekleństwa za grzech, i rzeczywiście istnieli wiecznie, powstawszy z martwych i oblókłszy się w nieśmiertelność i nieskazitelność.
W podobnym duchu wypowiadają się również inni Ojcowie Kościoła i Apologeci tacy jak: św. Justyn Męczennik, Orygenes, Mężowie Apostolscy, a także anonimowy autor „Listu do Diogeneta”.
Zgodnie z tradycją apostolską Ojcowie Kościoła traktują dzieło odkupienia ludzkości jako akt miłości i sprawiedliwości Bożej, w której ta ostatnia pozostaje z pierwszą w ścisłym związku. Można więc powiedzieć, że miłość Boża jest równocześnie sprawiedliwością, a sprawiedliwość miłością. Zastosowanie takiego złożenia tylko pozornie wydaje się niedorzecznością. Ewangelie są pełne takich antynomii. U św. Jana Chrystus mówi: Przyszedłem na ten świat, aby przeprowadzić sąd (J 9, 39). W innym miejscu wypowiada natomiast następujące zdanie: Sąd polega na tym, że światło przyszło na świat. Jak zatem rozwikłać tę trudność? W jaki sposób pogodzić zbawienie z mającym raczej pejoratywny wydźwięk sądem? Odpowiedź jest jasna. Chrystus przyszedł aby wykonać jedno i drugie, to znaczy osądzić świat i zbawić go. Zatem dla sądu przyszedł na świat, aby go zbawić, nie zbawia go bowiem po to, aby go osądzić.
W zupełnie odmienny sposób była rozumiana kwestia odkupienia, a zatem i usprawiedliwienia na Zachodzie. Już papież Leon I i Grzegorz Wielki w soteriologii przez nich ułożonej wykazują chęć potraktowania ofiary Chrystusa zbyt formalnie. Pragną niewyrażalną tajemnicę męki, śmierci i zmartwychwstania Syna Bożego i wypływających z niej skutków dla rodzaju ludzkiego wcisnąć w ramy kategorii prawnych. Rozważając odkupienie przez pryzmat zadośćuczynienia sprawiedliwości Bożej, karzącej człowieka oraz wykupu, w literalnym tego słowa znaczeniu, człowieczeństwa od szatana, który poprzez grzech pierwszych ludzi posiadł nad człowiekiem prawo do władania ludzką duszą, gdyż oni oddali się mu dobrowolnie w niewolę.
Rego rodzaju poglądy został ostatecznie sprecyzowane i sformułowane w tzw. Teorii satysfakcji. Jej twórcą i propagatorem stał się Anzelm (1033-1109). Jego słynne zdanie, że: „chrześcijanin powinien przez wiarę dojść do zrozumienia, a nie poprzez zrozumienie do wiary. Pragnę więc w jakikolwiek sposób zrozumieć, abym wierzył, lecz wierz, aby rozumieć”- stało się mottem rodzącej się scholasyki, które nie była ani czystym racjonalizmem ani czystym fideizmem. Odnośnie grzechu według Anzelma człowiek łamiąc zakaz Boga wyrządził mu tak wielką zniewagę, że zasłużył na śmierć i piekło. Zatem wina człowieka przed Bogiem była tak ogromna, że sam człowiek nie mógł złożyć Bogu ofiary, ani zdobyć się na taką zasługę, aby była ona równa winie i mogłaby zadośćuczynić sprawiedliwości Bożej. To zadośćuczynienie dał dopiero Bogu sam Jezus Chrystus, który dobrowolnie skazał siebie na ofiarę za grzechy ludzkie jednając nas w ten sposób z Bogiem i wyrywają z niewoli szatana. Wobec tego, że Chrystus był nie tylko Bogiem, lecz także w pełni Człowiekiem Jego ofiara była nie tylko zadośćuczynieniem Bożej sprawiedliwości, lecz przewyższała grzechy ludzkie. Chrystus wysłużył nam również niebo, łaskę i zmartwychwstanie. Myśl Anzelma, znana jako satisfactio vicaria była rozwijana dalej w Kościele rzymskim przez Bernarda z Clairvaux, Piotra Lombarda, Tomasza z Akwinu i ostatecznie została przyjęta przez Sobór Trydencki.
Rzymsko-katolicka nauka o odkupieniu rodzaju ludzkiego nigdy nie została zaakceptowana przez Kościół prawosławny, jako niezgodna z jego duchem i nauką Ojców Kościoła. Tradycja starochrześcijańska świadczy o tym, że Apostołowie oraz ich następcy wraz z całym starożytnym światem chrześcijańskim rozumieli i przeżywali odkupienie jako dzieło nieskończonej Boskiej miłości. Prawosławie występuje więc w obronie miłości Bożej, która w świetle łacińskiego dogmatu o odkupieniu nie została zupełnie wykluczona, lecz odsunięta na drugi plan. Metropolita Antoni Chrapowicki odrzucając całkowicie myśl o zadośćuczynieniu sprawiedliwości Bożej wysuwa teorię o odkupieniu opartą właśnie na akcie miłości Boga do ludzi. Miłość tą nazywa metropolita „miłością współcierpiącą”. Chrystus jako Bóg Wszechwiedzący wisząc grzechy całej ludzkości, widząc przepaść w jaką stacza się człowiek na skutek grzechu cierpiał przez całe Swoje życie mękę moralną za wszystkich grzeszników. Szczególnie męka ta staje się głęboka i wszechobejmująca w ogrodzie Getsemańskim, kiedy to Chrystus z żalem i miłością opłakiwał wszystkich ludzi i każdego z osobna jako Bóg i Człowiek. „Miłość współcierpiąca” znalazła swoje wypełnienie w śmierci krzyżowej, a następnie zmartwychwstaniu Zbawiciela, który schodząc do piekieł niszczy grzech w zarodku, w siedzibie ojca grzechu i kłamstwa, którym od początku był diabeł.
Dlatego teologia bizantyjska nie podjęła się zadania wypracowania stanowiska dotyczącego nauki ap. Pawła o usprawiedliwieniu, zawartej w listach do Rzymian i Galatów.
Apostoł Jan w swoim pierwszym liście powszechnym pisze: „kto nie miłuje, nie zna Boga; albowiem Bóg jest miłość” (I J 4, 8). Dobrowolne przyjęcie śmiertelności ludzkiej przez Logos było aktem nie tylko łaskawości Boga wobec upadłej „xxxxx stworzenia”, lecz wręcz Jego szaleństwa dla człowieka. W czytaniu z listów apostolskich na święto Podniesienia Krzyża Pańskiego słuchamy, że „podobało się Bogu przez głupstwo przepowiadania zbawić wierzące” (I Kor 1, 21). „albowiem słowo krzyża tym którzy giną, jest głupstwem; lecz tym, którzy zbawienia dostępują, to jest nam, jest mocą Bożą” (I Kor 1, 18). Poprzez swoje cierpienia i śmierć Syn Boży przekazuje nam chrześcijanom jaka powinna być nasz miłość. Sam Bóg jest miłością (I J 4, 16), zatem ten kto jest z Boga również przenosi miłość na podobieństwo żywej wody z niego wypływającej: „Kto wierzy w mię, jak mówi Pismo, rzeki wody żywej popłyną z żywota jego” (J 7, 38). Jeśli więc wyrzekam się wszystkiego co posiadam, jeśli biorę swój krzyż i idę za Chrystusem (Łk 14, 33; Mk 8, 34) to składam Bogu ofiarę najmilszą, ze swego serca, zgodnie ze słowami psalmopiewcy: „ofiara Bogu, duch strapiony: serca skruszonego i uniżonego, Boże, nie wzgardzisz” (Ps 50, 19).
Miłość staje się zrealizowana i pełna, jeśli istnieje przedmiot miłości. Człowiek nie może istnieć samotnie. Potwierdzenie swego człowieczeństwa może znaleźć dopiero w drugiej osobie, bliźnim, na przeciw którego wyjdzie z otwartym sercem. Owa miłość każdego człowieka uznaje za bliźniego. Dlatego też Zbawiciel zganił człowieka, który sądził iż dusza sprawiedliwa może nie przestrzegać prawa pokrewieństwa wobec duszy uwikłanej w nieprawości. Właśnie tego przypadku dotyczy przypowieść Chrystusa o tym, jak pewien człowiek w drodze z Jerozolimy do Jerycha wpadł w ręce zbójców. Chrystus zganił kupca i lewitę, którzy widząc na pół umarłego przeszli obok, pochwalił zaś Samarytanina, który okazał miłosierdzie. Prawdziwym bliźnim okazał się więc miłosierny Samarytanin, mimo, że zarówno lewita, jak i kapłan byli także bliźnimi napadniętego przez zbójców. Samarytanin stał się bliźnim nie tylko z natury, bowiem z natury wszyscy jesteśmy dla siebie bliźnimi, lecz na skutek uczynków miłości. Stać się nim może ten, kto może wyświadczyć dobrodziejstwo komuś, kto tego nie może. Zatem miłość zawsze dąży do Boga, gdyż od Niego Bierze swój początek, natomiast odnosi się do bliźniego, którego dotyczy, gdyż on został stworzony tak samo jak my i jest również dzieckiem Bożym. Na tej płaszczyźnie spotykają się dwa największe przykazania Prawa: „Będziesz miłował Pana Boga Twego z całego serca swego, z całej duszy swojej i ze wszystkich sił swoich; drugie zaś jest podobne do tego: Będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego” i dodał: „Na tych dwóch przykazaniach opiera się całe Prawo i prorocy” (Mt. 22, 36-40).
„Początkiem mądrości jest bojaźń Boża” (Pr. 1, 7; Ps. 110,10) Prawo wzbudza bojaźń, strach przed konsekwencjami czynów z nim sprzecznych, lecz mimo wszystko jest ono zaledwie początkiem mądrości. Pełni zatem rolę wychowującą. Prawdziwą mądrość chrześcijańską określił Chrystus w kazaniu na górze, nauczał w przypowieściach, wreszcie na krzyżu, uczyniwszy się Żydom zgorszeniem, a Grekom głupstwem „głupią uczynił Bóg mądrość świata tego” (I Kor 1, 20). „A teraz-mówi św. ap. Paweł-twoja wiara, nadzieja i miłość, to troje; a z tych większa jest miłość” (I Kor 13, 13). Miłość zaś „cierpiętliwa jest, łaskawa jest, miłość nie zajrzy (tj. nie zazdrości), złości nie wyrządza, nie nadyma się, nie jest czci pragnąca, nie szuka swego, nie wzrusza się ku gniewu, nie myśli złego, nie raduje się z niesprawiedliwości, ale się weseli prawdy” (I Kor 13, 4-6). Jaka więc, wobec słów apostoła Pawła jest nasza miłość? Czyż nie szukamy miłości nastawieni na konsumpcję, czyż nie brak nam odwagi by wyjść naprzeciw bliźniemu, by pierwszymi wyciągnąć rękę, aby nasze oblicze nie było nie było ponure jak oblicze Kaina (Rdz 4, 6)? W naszej psychice istnieje napięcie między bojaźnią i miłością, bojaźnią przed skutkami, a potrzebą miłości. Zamknięci w obłędnym rytmie codziennych spraw, życia bez Boga, życia pozaliturgicznego, pozaeucharystycznego, pozbawieni jesteśmy sił, aby zburzyć ścianę, usunąć barierę strachu między sobą, a innym. Jesteśmy odważni w tylu sprawach nieistotnych, nie boimy się podejmować skomplikowanych decyzji, lecz najprostsze pytania pozostawiamy bez odpowiedzi. Zobaczyć bliźniego obok siebie jest obecnie dużo trudniejsze niż dokonanie gdzieś w laboratorium rozszczepienia jądra atomu. Wymaga bowiem chęci ukrzyżowania naszej bojaźni wraz z Chrystusem, zgodnie ze słowami ap. Pawła: „A ja nie daj Boże! Abym się chlubić miał, jedno w krzyżu Pana naszego Jezusa Chrystusa, przez którego ze mnie świat jest ukrzyżowany, a ja światu” (Ga 6, 14) i mógł wraz z nim powiedzieć: „Któż tedy nas odłączy od miłości Chrystusowej? czyli ucisk? czyli głód? czyli nagość? czyli niebezpieczeństwo? czyli prześladowanie? czyli miech? (...) Ale w ten wszystkim przezwyciężymy dla Tego, który nas umiłował” (Rz 8, 35-37). Zatem miłości do Chrystusa realizuje się w zdolności, w chęci ujrzenia Go w swoim bliźnim, z którym współcierpimy utrapienie-pocieszając go, ucisk-pomagając mu, głód-karmiąc go, nagość-przyodziewając go, niebezpieczeństwo-chroniąc go, prześladowanie-znosząc je z nim, miecz-oddając za niego życie, co jest najwyższym wyrazem miłości i współcierpienia z bliźnim w Chrystusie.
Przezwyciężając bojaźń, krzyżując ją wraz z Chrystusem możemy być pewni zmartwychwstania wraz z Nim naszej miłości. Chciejmy więc ujrzeć obok siebie bliźniego, a nie jest to trudne, bowiem wystarczy się rozejrzeć. Nauczmy się patrzeć i widzieć, słuchać i słyszeć, aby nie być poczytanymi w skład tych, o których św. ap. Paweł pisze w liście do Koryntów: „zgubię mądrość mądrych, a roztropność roztropnych odrzucę” (I Kor 1, 19)(Iż 29, 14).
Artur Aleksiejuk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz