Cisza trwała nieskończenie długo. Dwadzieścia długich, pustych dni. Dni bez znaku życia, znaku zainteresowania. Czas ciszy, zwiastującej zniechęcenie, znudzenie, brak ochoty i entuzjazmu. Gdzie się podziało zaangażowanie, które mnie poprzednio otaczało?
To już koniec? Już nic nie będzie – wspólnych spotkań, rozmów i dyskusji, czasem kłótni. Nocy spędzonych nad ostatnimi poprawkami.
Nie będzie już szukania rysunków. Nie będzie żmudnego składania kartek, które liczone w tysiącach tańczą swój zadrukowany taniec jeszcze całą kolejną noc. Nie uda się przemycić długiego spaceru w świetle księżyca, pod pretekstem braku autobusu.
Czyżby sprawdzało się, wypowiedziane kiedyś przez kogoś zdanie, że więcej osób nad tym pracuje, niż potem z tego korzysta? Czy to znaczy, że nigdy już nie poczuję zapachu świeżego owocu naszej pracy? Nie będzie już dreszczyku emocji na widok kolejnego „dziecka”?
Jaka byłam naiwna! Uda się, mówiłam. Wszyscy tego chcą, wielu osobom zależy, pomoże, kto tylko może, nie zostanę sama...
Nie szkodzi, że nie ma wśród nas zawodowców, że nasza znajomość gramatyki i ortografii zatrzymała się na wiedzy ze szkoły podstawowej, a umiejętność korzystania z edytora tekstu ogranicza się do wpisania treści (z błędami) do komputera...
Nie szkodzi. Ważne, że chcemy. Dla chcącego nic trudnego. Świat stoi przed nami otworem. Tak myślałam.
A tu mijały najpierw ostatnie dni września, potem coraz wolniej ciągnęły się poszczególne jesienne wieczory października. Ale otaczała mnie cisza. Żadnego znaku życia, chęci, propozycji czy planów. Oplułam swoją naiwność i straciłam wszelką nadzieję. Koniec. Trudno. Już nigdy nie dam się nabrać, nikt mnie już nie oszuka. Człowiek uczy się na błędach – powtarzałam sobie...
A jednak...
Po dwudziestu pełnych cierpienia dniach usłyszałam wreszcie to pytanie. Dostałam znak, na który, mimo wszelkich przeciwności podświadomie czekałam. Czyli jednak nie wszystko jeszcze stracone. Jeszcze gdzieś tli się iskierka. I może wrócą stare, drobne przyjemności i małe radości, dreszczyk emocji i niepokój oczekiwania, wzrok pełen pytań: no i jak?(się podobało)?
Tak, nareszcie przez gąszcz przeciwpożarowych przepisów przedarła się do mnie ta iskra.
Stało się.
Ktoś powiedział:
- To jak, jaki ustalamy termin?
- Jaki termin??!
- No jak to, termin wydania nowego Artosa!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz