Wiara - to droga, którą Bóg i człowiek idą na spotkanie jeden drugiego. Pierwszy krok czyni Bóg, który zawsze bezgranicznie wierzy w człowieka. On daje człowiekowi jakiś znak, namiastkę Swojej obecności. Człowiek, który słyszy tajemnicze wezwanie Boga, stawiając krok w Jego stronę odpowiada na to wezwanie. Bóg wzywa człowieka jawnie lub w tajemnicy, w sposób świadomy, namacalny, lub w ogóle niezauważalnie. Człowiekowi jednak jest trudno uwierzyć w Boga, jeśli sam sobie wcześniej nie uświadomi swego wezwania.
Wiara - to tajemnica i sakrament. Dlaczegóż jeden człowiek odpowiada na wezwanie Boga, a drugi tego nie chce uczynić? Dlaczegóż jeden człowiek słysząc słowo Boże, gotów jest przyjąć je, a drugi pozostaje na te słowa głuchy, obojętny? Dlaczegóż jeden człowiek spotykając Boga na swojej drodze, w tym samym czasie potrafi porzucić wszystko i iść za Nim, a drugi odwraca się i idzie w drugą stronę? „Jezus przechodząc w pobliżu morza Galilejskiego, ujrzał dwu braci: Szymona zwanego Piotrem, i Andrzeja, brata jego, którzy zarzucali sieć w morze, albowiem byli rybakami. I rzekł do nich Jezus: Idźcie za Mną.... A oni natychmiast porzucili sieci i poszli za Nim. I odszedłszy z stamtąd dalej, ujrzał innych dwu braci, Jakuba, syna Zabedeusza, i Jana, brata jego... i wezwał ich. A oni zaraz opuścili łódź oraz ojca swego i poszli za Nim” (Mt.4, 18-22). W czym tkwi tajemnica gotowości galilejskich rybaków, którzy porzucili wszystko i podążyli za Chrystusem, Którego przecież oni widzieli po raz pierwszy w swoim życiu? I dlaczego bogaty młodzieniec, któremu Chrystus też powiedział „przyjdź i podążaj za mną” nie odpowiedział wówczas na wezwanie Chrystusa, lecz „odszedł ze smutkiem” (Mt. 19, 21-22)? Czy przyczyną takiego zachowania, takiej reakcji na słowa Jezusa Chrystusa nie tkwi w tym, że tamci byli ubogimi, a ten posiadał „ogromne bogactwo”, tamci nie mieli nic (materialnego), oprócz Boga, a ten miał „skarby na ziemi”?
Każdy z nas ma swoje bogactwa ziemi - bądź to pieniądze, czy przedmioty, dobrą pracę lub dostatek w życiu. A Pan mówi: „Błogosławieni ubodzy duchem, albowiem ich jest Królestwo Niebieskie”. (Mt. 4, 3). Błogosławieni ci, którzy uświadomili sobie iż w tym życiu niczego nie posiadają na stałe. Chociażby i zdobyli wiele, zrozumieli, że żadne ziemskie posiadanie, nie może zastąpić człowiekowi Boga. Błogosławieni ci, którzy idą i sprzedają swój majątek, całe swoje bogactwo, aby zdobyć jedną drogocenną perłę - wiarę (Mt. 13, 45-46). Błogosławieni ci, którzy zrozumieli iż bez Boga są ubogimi, którzy zapragnęli i wołali Jego całą swoją duszą, całym swoim rozumem i wolą.
Słowo o wierze nigdy nie było łatwym do przyjęcia. W dzisiejszych czasach ludzie bywają tak pochłonięci problemami doczesnego życia, iż dla wielu nie łatwo jest usłyszeć to Słowo i pomyśleć o Bogu. Z tego też powodu religijność tych ludzi sprowadza się do tego, że świętują tylko Boże Narodzenie, Paschę i przestrzegają jeszcze niektóre obrzędy, tylko po to, by „nie odstępować od korzeni”, od tradycji narodu... Gdzieś jeszcze religia staje się „modną”, do Cerkwi idą, aby nie stać się gorszym od sąsiada. Najważniejszą sprawą dla wielu ludzi jest pracowite życie - praca. „On cały jest pochłonięty pracą”, „praca dla niego jest wszystkim”, „on - jest człowiekiem czynu” - to najlepszy komplement, który można usłyszeć od przyjaciół, kolegów, koleżanek. „Pracocholicy” - to szczególna generacja ludzi XX wieku, dla których nie istnieje nic oprócz ich osobistej funkcji w jakiejś pracy, biznesie, całkowicie ich pochłaniającym, tak iż nie pozostawia w nich najmniejszego prześwitu lub pauzy, potrzebnej do tego, aby usłyszeć głos Boga.
A jednak, jakby nie było, to paradoksem pośród szumu i nawału spraw, zdarzeń, doświadczeń, wrażeń, ludzie słyszą w swoim sercu tajemne Boże wołanie. Wołanie to być może nie zawsze jest utożsamiane z ideą o Bóstwie i subiektywnie nie rzadko przyjmowane zaledwie jest jako pewne niezadowolenie, wewnętrzny niepokój, poszukiwanie. Dopiero po latach człowiek zaczyna rozumieć, że całe jego dotychczasowe życie było niepełnowartościowe i pomniejszone właśnie dlatego, że brakło w nim Boga, bez Którego nie ma i nie może być pełni istnienia, życia. „Ty stworzyłeś nas dla Siebie, - mówi bł. Augustyn, - i nie spokojnym jest nasze serce zanim w Tobie nie znajdzie ukojenia”.
Boże wołanie można porównać do strzały, którą Bóg jak dobry myśliwy rani duszę człowieka, a krwawiąca i nie zabliźniająca się rana zmusza duszę, by zapominając o wszystkim, szukała lekarza. Dusza tego, kto odczuł wezwanie, zostaje opanowana gorącym pragnieniem Boga. „I uczucia takiej Duszy, - pisze św. Makary z Egiptu - pałają duchową miłością i nieopanowaną żądzą, do coraz bardziej chwalebnych i światłych wartości ducha, napełniają się niepowstrzymaną miłością do niebiańskiego Oblubieńca..., rwą się do najwyższego i największego, czego już nie sposób wyrazić słowem, ani osiągnąć ludzkim rozumem... Za ogromnie trudny wysiłek, długie lata ascetyzmu i doskonałość w walce duchowej... takie dusze zawsze porywane niebiańskimi duchowymi tajemnicami i zauroczone różnorodnością Boskiego piękna w wielkim pragnieniu szukają lepszego i wznioślejszego. Albowiem w Duchu Boskim zawarte jest różnorodne, niewyczerpalne, niewysłowione i niedoścignione umysłem piękno odkrywające siebie dla godnych tego Dusz na radość i rozkoszowanie się, życie i pocieszenie, aby czysta Dusza, napełniana co chwila silniejszą i płomienniejszą miłością do niebiańskiego Oblubieńca nigdy już więcej nie oglądała się na ziemskie, lecz była w całości objęta dążeniem do Niego”.
Jeromonach Iłarion (Alfiejew),
Tainstwo Wiery
tłumaczył o. Aadam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz