Rozważania młodzieżowe

Która grupa wiernych jest liczniejsza: młodzieży szkół średnich czy emerytów i rencistów? To zależy oczywiście gdzie. Czy w komputerze proboszcza, czy na służbie Bożej. W niedzielę, bo w sobotę na wieczerni młodzieży nie ma prawie w ogóle i nie ma co porównywać. Jest weekend i młodość, jak mówi przysłowie, musi się wyszumieć.

No to jak jest? Duże lody stawiam temu, kto znajdzie parafię w Polsce, gdzie na wieczerni i niedzielnej liturgii będzie więcej młodzieży niż emerytów i rencistów (oprócz seminarium i obozów Bractwa). Proszę pisać na adres naszej gazetki.

Na razie ubolewam, że młodzieży w cerkwi nie ma. A to, że dwudziestu młodych przyjdzie i optycznie wygląda to na dużo w małej cerkiewce, to nikogo cieszyć nie może. Na listach proboszczów jest ich wiele razy więcej. Przecież dla ciągłości życia parafii młodzież jest niezbędna. Nie ma się co łudzić. Starsze pokolenie kiedyś odejdzie. Dwudziestoosobowa parafia nie będzie w stanie utrzymać budynku cerkwi, nie mówiąc o proboszczu i plebanii.

Większość uczniów uczęszcza na lekcje religii w szkołach. To jednak nie przekonuje ich do przychodzenia do cerkwi. Dlaczego? Nie wiem, może katechetki wiedzą?

Może niektórzy myślą inaczej ale młodzież interesuje się nie tylko imprezami i zabawą. Każdy wcześniej czy później zadaje sobie pytanie o sens życia i o to, co stanie się z nim po śmierci. Naczalstwo każdej sekty wie, że nie opłaca się pozostawianie młodzieży z tymi pytaniami. Organizuje spotkania, ciekawe wykłady, pogawędki, wydaje pisma ... i co? I wciska kit młodym ludziom. Ci cieszą się, że ktoś się o nich „troszczy”. Ktoś wreszcie chce z nimi porozmawiać i zrozumieć ich problemy. Przy kawie, słodkim ciastku i po polsku wytłumaczy co i jak. Młodemu, zagubionemu w dzisiejszym „wolnym” świecie człowiekowi, rozumiejącemu, że nie jest tylko organiczną materią można łatwo wcisnąć, że najlepiej zostać buddystą lub hinduistą, że reinkarnacja to prawda itp, itd.. Przy odpowiedniej perswazji można uwierzyć w większe herezje. Mogą przyjść świadki jehowe i grzecznie „wytłumaczyć”, że Jezus Chrystus wcale Bogiem nie jest, że sakramentów nie ma, że do cerkwi też nie ma po co chodzić. Do tego ostatniego zresztą młody sam już dawno doszedł. Nic nie rozumie, stać ciężko a pomodlić, jeżeli już, to on się może w domu. Biedak może nie znaleźć nikogo, kto by mu powiedział, że częściowo ma rację, ale w cerkwi, na ołtarzu, składa się Bogu ofiarę. Po przemianie chleba i wina w Ciało i Krew Chrystusa wierni przystępują do Komunii i to jest bardzo potrzebne do zbawienia. Tego nikt sam sobie w domu zrobić nie może.

Nie wszyscy zauważyli, że czasy się zmieniły. W Polsce Ludowej istniało tylko kilka kościołów. Prawosławni nie wiedzieli nic o katolikach. Tyle tylko, że to „źli” ludzie. Katolicy wiedzieli tyle samo o prawosławnych. Gdzieniegdzie byli protestanci. Jak ktoś do nich przystał, to cała wioska gadała, że dla pieniędzy. Nikomu do głowy nie przychodziło, że można dobrowolnie wyznanie zmienić. Chyba, że dla kobiety. Ale czy to dobrowolnie? A teraz? Trzeba mocno się starać, by młodzi zostali w cerkwi. Młodzieży nie wystarcza to, że dziadkowie i rodzice są prawosławni. Chcą wierzyć świadomie. Argument, że Cerkiew daje prostą drogę do zbawienia nie wystarcza. Młodzi chcą wiedzieć dlaczego zbawienie można osiągnąć w Cerkwi Prawosławnej a nie u czcicieli Shiwy czy Agnihotry. I jeśli nawet rzymski papież przyjął znak wyznawcy tej pierszej (Asyż 1986), to jedynym Zbawicielem jest Jezus Chrystus. Młodzież chce wiedzieć dlaczego nie warto wierzyć Nostradamusowi i filipińskim uzdrowicielom. Stwierdzenie: „nie wolno, bo nie wolno” trafia jedynie do pełnych pokory babuszek. Do młodzieży nie trafia w ogóle. Byłem na wakacjach na „prawosławnym obozie” z młodzieżą szkół średnich. Wszyscy chodzili na lekcje religii. Przed obozem prawie nikt nie znał nawet „naczało obyczno”. Nie znał, bo nie chciał wkuwać na pamięć czegoś, czego nie rozumiał. Chciał zrozumieć. Naprawdę chciał. Niestety nie znalazł się nikt, kto by mu wytłumaczył. Dlaczego?

Zastanawiam się kto dzisiaj bardziej zabiega o człowieka, sekty czy brokerzy funduszy emerytalnych. Na pewno nie Cerkiew. Młodzieży robi się w głowach taki zamęt, że trzeba mieć naprawdę żelazową wolę by dotrzeć do tego co naprawdę istotne i po drodze nie popaść w herezje. Co możemy zrobić, aby pomóc poszukującym odnaleźć prawdziwą naukę na dzisiejszym „wolnym rynku religijnym”? „Konkurencja” jest bowiem wszechobecna. Na dzień dzisiejszy w Polsce jest zarejestrowanych ponad sto trzydzieści związków wyznaniowych. Z tego kilkadziesiąt śmie nazywać się kościołami. Wiele z nich doskonale rozumie „potrzeby rynku”. Wiedzą, że w takiej sytuacji trzeba mieć podejście do „młodego”. Aby zwerbować ludzi trzeba się nimi zająć. Sami do sekt nie przyjdą.

Tak jak nie przyjdą do Cerkwi. To tyle. Bogdan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz