Na Bałtycką Konferencję Młodzieży, która odbyła się między 7 a 14 września tego roku, trafiłam zupełnie przypadkiem. Drogą elektroniczną dostałam zaproszenie z Centrum Współpracy Młodzieży z siedzibą w Gdańsku, które zajmowało się rekrutacją delegatów na to spotkanie ze strony Polski. Pomyślałam: dlaczego by nie pojechać? W końcu nieczęsto mam okazję do udziału w międzynarodowym spotkaniu młodych ludzi. To byłby mój pierwszy taki wyjazd. Nie miałam problemów z zakwalifikowaniem się, bo Centrum już zna Bractwo Młodzieży Prawosławnej w Polsce, które reprezentowałam.
W trakcie poprzednich spotkań poruszano np. tematy mniejszości narodowych na terenie państw bałtyckich. Tematem kolejnej konferencji może być praca z tzw. młodzieżą ryzyka, zagrożoną patologiami społecznymi. Temat tegorocznego spotkania brzmiał Gender Relations, czyli Relacje Płci. Niestety nie było równowagi między męską, a żeńską częścią delegatów: dziewczyny wygrały na tym polu 3:1. Czyżby panowie nie czuli się mocni w rozmowach na ten temat? Sześcioosobowa delegacja polska była niestety w stu procentach żeńska.
Podczas konferencji mieliśmy odpowiedzieć na pytania: jak postrzeganie płci wpływa na życie i pracę młodzieżową? Co wspólnego mają ze sobą problemy relacji między płciami, uczestnictwo w życiu społecznym oraz edukacja międzykulturowa? Po to właśnie ponad czterdzieści osób z Estonii, Litwy, Łotwy, Obwodu Kaliningradzkiego Rosji, Polski, Danii, Finlandii oraz Niemiec zebrało się w maleńkim Mözen w Szlezwiku – Holsztynie (niedaleko Hamburga).
Ośrodek Haus Rothfos mieści się w stuletnich, krytych strzechą budynkach nad jeziorem (przepiękne miejsce!) przekazanych w użytkowanie organizacji młodzieżowej Ostsee – Jugendbüro, czyli Baltic Youth Office, a po polsku Bałtyckie Biuro Młodzieży, które kolejny raz organizuje Bałtycką Konferencję Młodzieży. Uczestnicy rozmów (w wieku 18 – 30 lat) są członkami grup działających na różnych polach: od młodzieżówek partyjnych, samorządów uczelnianych, mniejszości narodowych i wyznaniowych do pracowników socjalnych i wolontariuszy w organizacjach non profit. Jednym słowem: każdy był z innej bajki, ale dzięki temu było ciekawie.
Pracowaliśmy w trzech grupach dyskusyjnych, z których każda omawiała inne aspekty problemu: 1) pedagogiczne metody podejścia do problemów relacji płci i międzynarodowej współpracy młodzieży; 2) miłość, seks i inne rzeczy…; 3) główne trendy w podejściu do tematu równouprawnienia płci oraz edukacji międzykulturowej. Należałam do tej ostatniej grupy i nie żałuję swojego wyboru. Niezależnie od grupy dyskusyjnej, w zajęciach każdej z nich odnaleźć można było elementy szkolenia liderów młodzieżowych. Tematy były dobrane tak, aby przygotować uczestników do reagowania i rozwiązywania konkretnych problemów w pracy z młodzieżą.
To, do jakiej organizacji należeli poszczególni uczestnicy konferencji, nie było najważniejsze. Bardziej istotne były ich własne doświadczenia i postrzeganie relacji płci w ich krajach. Okazało się, że nie wszędzie mamy te same stereotypy dotyczące roli kobiety i mężczyzny w rodzinie. Polski obrazek żony w kuchni, opiekującej się dziećmi i męża odpoczywającego po pracy w fotelu z gazetą w ręku jest zupełnie obcy Skandynawom. Za to nie jesteśmy odosobnieni w sądzie, że kobiety są gorszymi kierowcami.
Takie właśnie sytuacje przedstawialiśmy w formie etiud teatralnych realizowanych według pomysłu Augusto Boala. Ten Brazylijczyk sformułował ideę teatru, w którym nie ma wyraźnej granicy między widownią i aktorami. Artyści w tłumie zwykłych przechodniów zaczynali odgrywać swoje role, np. któryś z nich wcielał się w mężczyznę krzyczącego na jakiegoś biedaka. Otaczający aktorów ludzie byli w ten sposób prowokowani do nieświadomego udziału w spektaklu przez interwencję w obronie osoby krzywdzonej. Innym pomysłem tego samego autora jest także monolog z udziałem „anioła” i „diabła”, czyli głosów za i przeciw danemu problemowi, z jakim boryka się bohater. Z teatru Boala pochodziły również nasze ćwiczenia, w czasie których tworzyliśmy rzeźby z użyciem tylko własnych ciał, aby pokazać sytuację, gdzie mieliśmy do czynienia z „ofiarą” i „katem” (nie sądziłam, że przełamię się na tyle, żeby bez wstydu i zahamowań uczestniczyć w takich zajęciach). Wszystkie ćwiczenia wiążą się z umiejętnością obserwacji i dużą dawką improwizacji. Są wspaniałą formą rozładowania napięć i konfliktów, ponieważ każde z przedstawień w Theatre of the Opressed (w wolnym, nie najlepszym tłumaczeniu teatr ludzi pod presją) jest oparte na dyskusji nad rozwiązaniem jakiegoś problemu.
Myślę, że nas, czyli młodzieży zrzeszonej pod skrzydłami Bractwa, a zwłaszcza tej pochodzącej ze wschodniego pogranicza Polski bardziej dotyczy zagadnienie edukacji międzykulturowej, które omawialiśmy w mojej grupie. Zachodzi ona wszędzie na styku kultur, więc my realizujemy ją na co dzień, najczęściej nieświadomie. Może ta nieświadomość powoduje, że czasem nie szanujemy odmienności zwyczajów innych kultur, nie respektujemy ich praw i oceniamy albo potępiamy to, co jest nam obce i niezrozumiałe. Zapominamy o tym, żeby w momencie zetknięcia się z inną kulturą zdobyć jak najwięcej obiektywnych informacji i nie starać się od razu oceniać według własnych kryteriów. Widząc człowieka ubranego inaczej niż my możemy przecież zamiast „dziwaka omotanego zieloną szmatą” zobaczyć „osobę w stroju o kroju odmiennym od naszego, wykonanym z zielonej tkaniny”.
Zapominamy, że kultura jest jak góra lodowa: widać tylko jej czubek, ponieważ przy pobieżnym kontakcie możemy poznać sztukę, literaturę, tańce czy stroje – tak jak turyści spędzający zaledwie kilka dni na drugim końcu świata. Prawdziwe poznanie następuje wtedy, gdy takie dwie „kulturowe góry lodowe” się zderzą: mamy wtedy do czynienia z szokiem kulturowym, ale też okazją do wzajemnego głębszego poznania kultur. Potrzebna jest do tego jednak atmosfera zaufania, w której żadna ze stron nie czuje się zagrożona. Wtedy dopiero można dowiedzieć się czegoś o poglądach na temat przyjaźni, niezależności, dojrzałości, relacji społecznych, definicji grzechu, koncepcji sprawiedliwości, piękna, sposobach rozwiązywania problemów itd., czyli o tej ukrytej dla postronnego obserwatora dolnej części góry lodowej. Takie zderzenie kultur ma przecież miejsce tam, gdzie współżyją ze sobą wyznawcy odmiennych religii czy członkowie różnych grup wyznaniowych. Tam, gdzie obie strony mają szacunek dla siebie nawzajem i respektują różnice światopoglądowe oraz inne tradycje, nie ma waśni czy konfliktów. Edukacja międzykulturowa przebiega bez zakłóceń z pokolenia na pokolenie, niemal niepostrzeżenie. To idealna sytuacja, trudna, a nawet niemożliwa do uzyskania w wielu miejscach.
Dyskusje na poważne tematy przerywaliśmy ćwiczeniami bardziej czasem przypominającymi zabawy dla dzieci w przedszkolu. Dzięki temu mogliśmy się lepiej poznać i zbudować atmosferę zaufania. Generalnie rozmowy toczyły się w języku angielskim, ale pod koniec konferencji większość uczestników przeszła na język rosyjski – dla większości z nas bliższy niż angielski. Chwilami łapałam się na tym, że zaczynałam zdanie po angielsku, potem wstawiałam słowa polskie, rosyjskie, a gdzieś na końcu jeszcze niemieckieJ. Można to tylko wytłumaczyć zmęczeniem, bo rozmowy w grupach trwały od godziny 9:00 do 18:00 z przerwami tylko na obiad i popołudniową kawę.
Po kolacji mieliśmy w planie prezentacje poszczególnych krajów. Ponieważ wszyscy uczestnicy konferencji byli pełnoletni, w czasie prezentacji Polski mogliśmy poczęstować wszystkich naszą żubrówką i miodem pitnym, oczywiście w symbolicznych ilościach. To był przebój wieczoru! Pokazałyśmy wszystkim krakowiaka, a potem nauczyłyśmy w ciągu zaledwie kilku minut poloneza, a zatańczyliśmy go potem wszyscy razem na dziedzińcu. Kiedy ktoś z boku przysłuchiwał się rozmowie Polek twierdził, że nie potrafi odnaleźć początku i końca poszczególnych słów i słyszy tylko „szypszyrz”. Dlatego też postanowiłyśmy w ramach przyspieszonego kursu języka polskiego nauczyć wszystkich zdania „Chrząszcz brzmi w trzcinie w Szczebrzeszynie”. To zadanie okazało się nie do wymówienia dla Duńczyków!
Bardzo cenne mogą się okazać kontakty nawiązane z uczestnikami konferencji działającymi w Obwodzie Kaliningradzkim. Są to członkowie pozarządowych organizacji prowadzący centrum informacji dla młodzieży w sytuacjach kryzysowych. Rosjanie chcą zrealizować projekt spotkania przedstawicieli organizacji z krajów Europy Wschodniej. Ma ono dotyczyć stworzenia bazy danych o sektach religijnych działających w naszym regionie i omówienie metod walki z tymi grupami, które mają destruktywny wpływ na zwerbowanych młodych ludzi.
Międzynarodowe spotkania, takie jak to w Mözen, są doskonałą okazją nie tylko do sprawdzenia w praktyce swoich umiejętności językowych. Dzięki nim nawiązuje się kontakty zarówno na polu oficjalnym: miedzy organizacjami zajmującymi się podobnymi problemami, jak i zupełnie prywatne znajomości. Jeszcze długo będę wspominać tydzień spędzony w Mözen. Warto wykorzystywać takie okazje. Gorąco polecam!
Oluszka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz