Pielgrzymka

fot. grabarka.pl
Wyjście

Turkoczące koła pociągu, który ma nas dowieźć do Wołomina. Niepewne spojrzenia, inne pełne ufności i wiary. Niektórzy idą po raz pierwszy w jakiejkolwiek pielgrzymce, inni – już po raz kolejny. Śmiech i ściszone głosy. “Trzeba wierzyć, że dobry Pan Bóg doda sił, że człowiek dojdzie. Panie Marku będzie dobrze – zobaczy pan”. Uśmiecham się – “Tak, ma pani rację. Będzie dobrze”. Mówię tak, aby bardziej uspokoić ją niż siebie. Jestem niby spokojny, ale z drugiej strony, gdy pomyślę ile drogi nas czeka, ile przeciwności może nas spotkać to zaczynam się lękać, bać. Czy ja dobrze zrobiłem? – pytam sam siebie. Nie pozostaje mi nic tylko zawierzyć Panu Bogu, oddać siebie, zaufać.

Pierwszy dzień był ciężki. Musiał być ciężki. Nieprzyzwyczajone nogi, nieprzyzwyczajone ciała. Modlitwa w drodze – modlitwa, która zawsze dodawała sił. Długa droga. Piękna modlitwa. Z urywanych głosów, ze zmęczonych ust. I to był kolejny, zdumiewający cud. Człowiek się modlił i droga nie była taka trudna, człowiek przestawał i trochę ciężej mu było. Ten dzień był trudny. Miejscowości mijane i ludzie niepewni, lasy i łąki, pierwsze otarcia i pierwsze skrywane łzy.


Droga

Codziennie była tak sama, ale jednak różna. Codziennie coś się zmieniało, a było podobnie. Pamiętam dwie dziewczynki, które w beztrosce i z czystej miłości podeszły i poczęstowały kogoś cukierkami kupionymi właśnie w sklepie. Pamietam jakąś panią, która z pogrzebowym wieńcem przyklękła na kolano. Zaciekawienie i takt, chociaż, jak to w życiu, bywało różnie. Ale tych “różnych” zdarzeń była na szczęście tylko “garsteczka”.

“Pan zobaczy. Przez całą drogę nie spadła ni kropla deszczu, ani też skwar i upał nas nie męczył – pogoda idealna, aby iść”.

Była przerwa. Pani Ela siedziała na poboczu, masując obolałe stopy. Jak dowiedziałem się wcześniej, szła już tylko po poboczu, gdzie było miękko, cierpiała – podobnie jak ja - na złe obuwie, które niefortunnie wzięliśmy. “Panie Marku. Jak pan zdoła nieść krzyż w tym stanie? Przecież on jest ciężki”. Uśmiechnąłem się, bo było inaczej. Gdy niosłem go pierwszy raz, obawiałem się ciężaru, znużenia. I ku mojemu zdziwieniu, gdy go tak niosłem i niosłem, ból fizyczny malał i malał. I pomyślałem szczęśliwy – “Człowiek krzyż niesie i może ugina się pod nim, ale aniołowie mu pomagają i niosą część jego bólu”. Rzekłem wtedy – “Pani Elu, właśnie dlatego go niosę ...”. Od tej pory pani Ela niosła krzyż i to bardzo często. I to był kolejny cud.


Pielgrzymkowe życie

Tu trzeba oddać chwałę i sławę organizatorom. Wszystko było zapięte na przysłowiowy ostatni guzik. Noclegi, posiłki. Codzienne wspólne modlitwy dodawały nadziei, błogosławiły czas. Początkowo było nas mało, czterdzieściparę osób. Każdy każdego mógł poznać, zaznajomić się, porozmawiać, pośmiać się, zbliżyć. Za Drohiczynem połączyliśmy się z pielgrzymką drohiczyńską i było nas znacznie więcej. Cieszył mnie niemiłosiernie fakt, że jest nas coraz więcej i więcej.


Góra w oddali

“Płacze pan?” “Tak, bo widzi pan, trzymałem się, ale jak w oddali ją zobaczyłem to łzy same zaczęły napływać mi do oczu. Bo tam jest Chrystus, chociaż i wśród nas też. I tam są cerkwie i zbliża się święto. Bo to są łzy radości, tęsknoty, że jednak doszedłem, podołałem i ...” – tutaj zamilkł na chwilę, po czym ściszonym głosem dokończył – “... i że teraz, mam nadzieję, chociaż na chwilę Go spotkam”.

Marek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz