Okiem zmęczonej – Monaster Rylski raz jeszcze...

Kiedy go zobaczyłam, czułam narastające napięcie. Jak będzie wyglądać w środku, jaki nastrój, atmosferę tam zastanę? Potrzebowałam mocnego, modlitewnego kopa, który dałby mi siłę na kolejne dni ostrej wędrówki i walki, nie tylko wewnętrznej. W dzikiej przyrodzie można poczuć bliskość Boga, ale mi – człowiekowi cywilizacji – chciało się cerkwi. Naszej dobrej, swojskiej cerkwi.

No i miałam ją. Czekała na mnie w kompleksie monasterskim.

Jak wyglądał monaster, opisała dla Was Justyna. Owszem, był ładny. Miał ciekawą architekturę, interesujące pomysły, zaskakujące malowidła...Ale. No właśnie, było ale.

Pierwsze rysy na dobrej opinii klasztoru pojawiły się wcześniej – za nocleg zagraniczny turysta płaci 15 euro. W skromnych warunkach.

W monasterze nie widziałam żadnego mnicha. Żadnego – w klasztorze. Byli za to dwaj uzbrojeni strażnicy. Cerkiew – zamknięta, więc moje oczekiwanie cichej modlitwy w jej wnętrzu nie spełniło się.

Za klasztornym murem oprócz świetnego owczego kefiru, sklepik z pamiątkami. Wybrałam głupawą drewnianą bransoletkę – pani zdążyła mi ją poświęcić chałupniczym sposobem, zanurzając gałązkę trawy w święconej wodzie. Miałam mieszane uczucia – kto wie, co dzieje się ze wszystkimi tymi durnostojkami wśród turystów – laików? Na jakim śmietniku potem leżą?

Moje oczekiwania przeniosłam na ranek – właśnie wtedy miałam być na liturgii w monasterze, w tej osławionej monasterskiej cerkwi.

Do cerkwi nie można wejść z plecakiem. Nie wiadomo czemu, ale z drugiej strony trudno wyobrazić sobie zostawienie wszystkich swoich rzeczy przed drzwiami. Ja zaryzykowałam. Spóźniłam się na liturgię – to sprawiło, że nie miałam bladego pojęcia, w jakim miejscu jesteśmy. Przez kilkanaście minut za nic nie mogłam się pozbierać. Ksiądz swoje kwestie wygłaszał „pod nosem”, nie starając się, aby ktokolwiek cokolwiek zrozumiał. Śpiewający żył własnym życiem. Stałam jak skołowana. A my narzekamy, że u nas nic się nie rozumie! U nas duchowni przynajmniej się starają, ćwicząc cerkiewnosłowiańską dykcję!

Podczas całego pobytu w monasterze spotkałam dwóch mnichów. Oprócz krótkiego czasu w cerkwi, żadnej atmosfery. Ducha. Nic. Obiekt zabytkowy, drodzy turyści. Przyjdźcie, zobaczcie jak wygląda prawosławna egzotyka rodem z XIV wieku.

Jeżeli kiedykolwiek będziecie krótko w Bułgarii, darujcie sobie Rylski. Dużo większe wrażenie zrobił na mnie monaster Rożeński. Tu też nie było mnichów, lecz tu miało się nieodparte wrażenie, że wszyscy pozostają gdzieś w ciszy na modlitwie, lub obserwują nas skądś nie chcąc nam przeszkadzać w samodzielnej kontemplacji atmosfery.

Ósma rano. Wczesne słońce. Maleńkie, drewniane zabudowania oplecione dzikim winem. Ciszę przerywają gęsi, psy i inny przydomowy inwentarz. Roślinność różna – również egzotyczna. Spokój. Cisza, aż dzwoni. Cerkiew ciemna, cudowna. Otwarta. Cudotwórcza ikona Matki Bożej. Cisza, przejmujący spokój. Ani żywej duszy, a wszystko otwarte. Zapraszające do wejścia do środka, do modlitwy, kontemplacji, wczucia się w atmosferę. Wejdź gościu, tak żyjemy – szepcze każdy kąt.

Tu dopiero spełniły się moje oczekiwania, tu dostałam kopa na cały następny dzień. I tu powracam pamięcią, kiedy tylko mogę.

Turystka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz