Świat zza krat

Więzienie. Więzień. Niewola. Ograniczenie. Przestrzeń życiowa wielkości kilku metrów kwadratowych. Ciasno. Bez możliwości wyjścia na zewnątrz, bez szansy na zobaczenie czegoś nowego. Nawet przeciwległe skrzydło wygląda zawsze tak samo. Ta sama rozłupana cegła kłuje w oczy swoją odmiennością. Wszystko, co widać, da się sfotografować na kilku zdjęciach małego formatu. Nic nowego.

Po krótkim czasie znika to początkowe, denerwujące wrażenie, że poza tym, co tu i teraz jest coś jeszcze. Że może być ładniej, lepiej, inaczej po prostu. Im dłużej, tym bardziej odłupana cegła staje się przyjacielska, wygląda swojsko, jest symbolem bezpieczeństwa. Znajome rysunki z wyeksponowanym pięknem skarykaturyzowanych kobiet na ścianie toalety (tak, to te nad spłuczką) stają się symbolem bezpieczeństwa, stałości, przewidywalności – cech tak aż pożądanych dziś, w ciągle zmieniającym się i pędzącym świecie. Po dłuższym czasie znienawidzony początkowo widok zaczyna sprawiać przyjemność. Ta kochana, odłupana cegła. Te rysuneczki malusieńkie. Pordzewiała kratunia w okieneczku. Symbol niewoli – powiedziałby kto. Nie. To symbol bezpieczeństwa i domu.


Im dalej w las, tym bliższe staje się otoczenie. Urasta do miary własnego domu, ojczyzny. Jest tak własne, że pobudza zazdrość. I paniczny lęk przed zmianą. Przed nowym, nieznanym. Stary porządek urasta do miary naturalnego porządku stworzonego przez Boga. A każda próba wymiany odłupanej cegły to ingerencja w Jego tajemniczy PLAN. Nie! Naszej kraty będziemy bronić do krwi ostatniej kropli z żył. Nikomu nic do gołej pani na ścianie nad sedesem. Precz z nowością. Żadnej wolności. Żadnych zmian. Świat po pomalowaniu ściany zmienia się drastycznie. Na gorsze oczywiście. Nie będzie czystej ściany w toalecie. Rysunki to już tradycja. O, przepraszam, Tradycja. Precz z nową cegłą. Choćby mur się zawalił, tradycja to tradycja. O, sorry, Tradycja. Więzienie to więzienie. Nigdzie nie idę!!!!

Gdy już z wrzaskiem obudziłam się z koszmaru, odetchnęłam z ulgą. Och, całe szczęście to tylko sen. Więzienie zniknęło. Nie ma murów, krat, odłupanej cegły. Całe szczęście. Jakieś głupoty mi się śniły. Jak się nazywało to więzienie? Zaraz, zaraz, jak to było? Jakaś śmieszna, językowa nazwa. Kurczę, Neologizm? Frazes? Hm...

STEREOPTYP!!!!!

No tak... Co za głupia nazwa. Więzienie o takiej nazwie. Dziwne. Choć wcale nie tak bardzo może...Któż tam był w tym więzieniu? Ten, kto twierdzi z przekonaniem, że baby są nierefornmowalne. Ktoś powtarzał, że kobietę Bóg stworzył zaraz po człowieku. I że kobieta ma rodzić dzieci (bo ma macicę), a mężczyzna ma pracować (bo ma mózg)[1]. I że to mężczyźni mają brać udział w życiu Kościoła, a „babskiej teologii to proszę tu nie uprawiać”. Krążyło kilka osób, które głośno twierdziły, że język starocerkiewnosłowiański jest święty, a przestarzały kalendarz „święciejszy”. I że nie trzeba rozumieć, a trzeba czuć. Kilka osób w dziwnych strojach przechadzało się głosząc kazania w jakimś języku (chyba rosyjskim), ale nikt ich nie rozumiał. I chyba jeszcze ktoś tam był... Jakieś dzikie tłumy osób, tak, z całą pewnością więzienie było przepełnione. Robiło się coraz ciaśniej, a nikt nie pomyślał o ucieczce. Ta miłość do cegły...

Hm... Tylko skąd ta śmieszna nazwa???

Ania



[1] Ta kontrowersyjna teza została udowodniona naukowo, naprawdę!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz