Szedł ze spuszczoną głową. Był bardzo słaby. Nie ma się co dziwić. Od wielu dni termin „zdrowe odżywianie” w jego przypadku można było włożyć między bajki. Nie spodziewał się, że niedostatek żywności tak szybko odbija się na wyglądzie. Miał szarą cerę, jakieś zapadnięte oczy, pryszcze tu i ówdzie. Nie wiedział też, że tak szybko wyglądem można upodobnić się do żebraka. Zapuszczone włosy, zarost, brudne ubranie, dziwny zapach...
Czy powziął prawidłową decyzję? Czy w ogóle jest sens wracać? Sam nie wiedział. Jakże jego życie zmieniło się w ciągu ostatniego roku!
Na początku było cudownie. Miał mnóstwo kasy, podróżował poznawał jakichś ludzi, ileż wtedy miał przyjaciół! Chodził na imprezy, jadał w restauracji, co tydzień spotykał się z inną kobietą. Kupił sobie mnóstwo ciuchów, czuł się wreszcie jak pan. Wyrwanie się z domu pozwoliło mu nareszcie poczuć się wolnym. Ale to było kiedyś. Tak odległy wydawał się mu ten moment!
A teraz szedł. Miał przed sobą jeszcze 7 kilometrów. Jakiś kierowca ciężarówki ulitował się i podwiózł go do miasteczka. Dziwił się w sumie, na jego miejscu nigdy nie zabrałby tak wyglądającej osoby do swego samochodu.
Jeszcze 5 kilometrów.
Co on powie, jak mnie zobaczy? Nastawiał się psychicznie na wypędzenie. Na pogardę. Na obelgi i wyzwiska. Był na to gotowy, bo wiedział, że zasłużył. Należało mu się w końcu. Wiedział też, że padnie na kolana. Padnie i będzie błagał o pracę w jego firmie. Może sprzątać, nosić paczki, murować czy wykonywać inną czarną robotę. Tylu ludzi tam pracuje! Czyż on nie może mu pomóc? Nie chciał wiele i nie spodziewał się prezentów.
Szedł wytrwale. W oddali ukazały się zarysy małych domków, rozsypanych gdzieś między wzgórzami, otoczonych modnymi iglakami, z krasnalami w ogrodach. Jeszcze trochę. Napięcie w nim wzrastało. Bał się. Bał się powrotu i bał się tego, co go zastanie. Co go czeka?
Naprzeciwko siebie zobaczył postać. Postać zbliżała się coraz szybciej, chyba biegła. Mężczyzna rzeczywiście biegł. Czyżby coś się stało? Musiało coś się stać, nikt na co dzień nie naraża się na taki wysiłek bez konkretnego powodu.
Dziwnie znajoma sylwetka...Ojciec? Ojciec! Nie spodziewał się, że aż taką radość sprawi mu widok tej twarzy! Kto by pomyślał! Ojciec biegł.
W najmniej spodziewanym momencie ojciec rzucił się na niego. Objął go i uścisnął z całej siły. Był zaskoczony – nie był przyzwyczajony do takiej czułości. Dlaczego? Co się stało?
- Zgrzeszyłem ojcze. Nie jestem godzien nazywać się Twoim synem – wygłosił przygotowaną wcześniej i ćwiczoną przez całą drogę formułkę.
Ojciec nie odpowiedział. Gdy tylko dotarli do domu zagonił go do łazienki, za chwilę podrzucił cały zestaw jego dawnych, czystych ubrań. Jakże miło było znów znaleźć się w domu! Choć nie do końca zrozumiał reakcję ojca, przestał się bać. Czuł się o wiele spokojniej i pewniej.
Ojciec tymczasem zastawił stół. Przygotował wystawne przyjęcie. Ucztę wręcz. Czego tu nie było! Dla niego, umęczonego długą drogą, po tym, jak ostatnio jadał to, co znalazł lub co wyżebrał, zakręciło się w głowie. Nie wiedział, co powiedzieć. Popatrzył na ojca z niemym zapytaniem w oczach.
- Należy się cieszyć i weselić – powiedział ojciec– Byłeś martwy, a ożyłeś. Zaginąłeś, a odnalazłeś się.
***
O wracającym synu myślimy często per „on”. On wyszedł, on się tułał po świecie i on wrócił. On został przyjęty z otwartymi ramionami. On był nieznośny, bo zostawił ojca. „Wred”. Miał fuksa, że tak go ojciec przywitał.
Zauważcie, że elementy podobne historii syna ma każda nasza spowiedź.
Najpierw całkiem nieźle się bawimy (nie w spowiedzi oczywiście, ale wcześniej). Trochę coraz mniej nam po drodze z Ojcem, bo jakoś tak wychodzi, ale nie jest źle. Jakoś się jeszcze trzymamy. Ale z czasem nasze drogi (z drogą Ojca) zaczynają się rozchodzić aż do momentu, kiedy mówimy (nie zawsze świadomie) bye bye. Żegnaj. Już nie chcę tu być, chcę się sam/a zająć sobą i swoim życiem.
Zdarza nam się zapomnieć, że gdzieś tam On jest, bo był zawsze, więc nasze odejście niewiele zmieni. Tak jak i syn zajmujemy się czym innym i zapominamy o Rodzinie.
Potem jednak robi się trochę gorzej. Coś zaczyna lekko skrobać nasze sumienie. Jak kornik, jak mysz za ścianą, aż do siły młota pneumatycznego.
Nagle uświadamiamy sobie, że już tak dalej nie chcemy. Nie chcemy już być z daleka od Niego, a wręcz przeciwnie, chcemy być z Nim, z Ojcem. Jeszcze potrzebujemy trochę czasu, ale w końcu decydujemy się na powrót.
W rzeczywistości każdym takim powrotem jest pójście do spowiedzi. Po tym, jak już dociera do nas, że nie jest z nami najlepiej, że Bóg został obok, że nie po drodze było nam ostatnio wyjątkowo, decydujemy się powrócić na Jego ścieżkę.
I tak jak syn przybiegł do ojca w skrusze, tak i my przychodzimy (raz po raz) do Niego i mówimy - Zgrzeszyłem ojcze. Nie jestem godzien nazywać się Twoim synem (vel córką). Jakkolwiek dziwnie by to w naszych ustach nie brzmiało. Wyznajemy swój grzech.
A On, jak dobry ojciec, wcale na nas nie krzyczy, ani nie robi obrażonej miny. Wręcz przeciwnie. Cieszy się, ma łzy w oczach. Na nasze zdziwienie odpowiada - Należy się cieszyć i weselić. Byłeś martwy, a ożyłeś. Zaginąłeś, a odnalazłeś się. Przyjmuje nas z otwartymi ramionami i co więcej – wybacza. Dokładnie tak, jak przy spowiedzi. My wracamy, a On nas przyjmuje.
A potem? A potem, tak jak i u syna, następuje uczta. U nich stół był zastawiony najlepszymi potrawami. Ojciec podejmował swego syna tym, co miał najlepsze.
W naszym rzeczywistym przypadku dostajemy również najlepszy Pokarm, zostajemy członkami duchowej uczty. Przystępujemy do Eucharystii. To jest nasza uczta, to właśnie jest przyjęcie na naszą cześć, tak wyraża się radość z naszego powrotu.
By to wszystko podsumować, warto wskazać, że zarówno w przypadku syna, jak i w każdym naszym indywidualnym przypadku występują cztery fazy. Pierwsza, to uświadomienie sobie swojego grzechu, nagła jasność widzenia, która pcha nas do zmiany i do uleczenia swojej choroby. Druga, to wyznanie grzechów. Trzecia, to reakcja ojca – wybaczenie i rozgrzeszenie, a czwarta to uczta.
Szkoda tylko, że aż tak często stajemy się tym marnotrawnym. Wystarczyłby tylko raz, a tak – ciągle odchodzimy od Ojca. Cóż, taka ludzka natura. Pozostaje nam tylko jak najczęściej wracać. Tak, by nie odejść zbyt daleko i nie borykać się później z trudnościami z dojazdem. Bo im dalej odjedziemy, tym trudniej będzie nam wrócić. Ale róbmy to, wracajmy. A w oddali ujrzymy znajomą postać machającą do nas przyjaźnie i co najważniejsze, szykującą dla nas Ucztę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz